9. Charles

2K 65 19
                                    

It's My Birthday!

Maraton 1/4

_____________________

Pov. Veronica

Obudziłam się koło dwudziestej trzeciej. Nie wierzę że ten dzień jeszcze trwa... Czemu czas nie może lecieć szybciej?

Dźwięk, który wybudził mnie z słodkiego i tym razem normalnego snu było pukaniem do drzwi. W mojej głowie automatycznie pojawiło się milion sposób na torturowanie tej osoby. Zaczynając od ogolenia jej wszystkich włosów, łącznie z brwiami, przez ogłuszeniem śpiewem Alexa pod prysznicem, który brzmi jak obdzieranie z skóry wieloryba podczas porodu, kończą na bolesnej śmierci pod ziemią w naszym ogródku.

- Co? - warknęłam wściekła, gdy otworzyłam drzwi dla natręta.

Nim okazał się Charles. I dopiero teraz zdałam sobie sprawę że przed chwilą wstałam, a chyba każdy wie jak wygląda dziewczyna po wstaniu. Bez makijażu z worami, ledwie patrzącymi oczami, roztrzepanym w każdą stronę włosami i nieświeżym oddechem.

Czy ja zawsze muszę robić z siebie klauna przed ładnymi chłopcami?

To fatum zaczęło już w pierwszej gimnazjum, gdzie hormony zaczynają buzować, pierwsze randki, seks i te sprawy. Moim obiektem westchnień był nijaki Zayn Harrison, który był rok starszy ode mnie. Sportowiec, ładne ciało, buźka, popularny, a przy tym niezwykle mądry. Cud, miód i malina. Nic dodać, nic ująć.

No wtedy Veronica była na stołówce z tacą na której była zupa z buraków i sok porzeczkowy. Teraz do tego magicznego równania dodajcie mokrą podłogę, biegnącego na mnie nastolatka i idącego z naprzeciwka Zayn' a.

Chłopak po tym nie odezwał się do mnie ani razu, chociaż już wcześniej nie pałał do mnie sympatią. Był bliskim kolegą Alexa z drużyny sportowej, nie muszę wspominąć że jego też omijał szerokim łukiem?

Mój ojciec wtedy nawet nie musiał interweniować, bo sama wszystko załatwiłam, a moja cnota była na miejscu. Nie zapomnę jego radochy, gdy przyszedł do szkoły.

- Hej - przywitał się z lekkim uśmiechem. - Obudziłem cię?

- Nie, akurat szykowałam się na Miss piękności. - sarknełam zirytowana.

- Niewyspana Veronica, to zła Veronica - próbował zażartować, jednak wyszło bardziej niezręcznie już miało. Ani mi, ani jemu nie było teraz do śmiechu.

- Po co przyszłeś? - pytam, mając już w dupie mój koszmarny wygląd.

- Może mi się to zdawało ale unikałaś dziś każdego. Stało się coś? - pyta grzecznie, w jego oczach było można dostrzec dziwny błysk, a usta wykrzywiły się w grymasie uśmiechu.

- To chyba nie twoja sprawa. Jesteś tylko moim ochroniarzem, tak samo jak Ares. Nie powinniście ingerować bardziej w moje życie. - odpowiadam z stoickim spokojem. Czasem warto było słychać nudnych wykładów Mery na debatach szkolnych.

- Owszem. Ale nie tylko fizycznie można być zagrożonym, Veronica. Twoja psychika też może potrzebować ochrony.  - mówi, a ja wyczuwam w tym zdaniu drugie dno, którego nie chcę tam widzieć.

- Uwierz, nie potrzebuje. - warczę nieprzyjemnie, chcąc zamknąć drzwi od mojego pokoju i mieć święty spokój. Stopa Charles' a wyślizguje się pomiędzy drewnianą płytą, a framugą.

- Veronica - syczy cicho, wchodząc do mojego pokoju. Popycha mnie w jego głąb i zamyka za sobą drzwi. Staje tuż przede mną, dopiero w tym momencie widzę jak bardzo nade mną góruje. - Możesz mnie nie lubić, możesz mnie wyzywać i możesz mnie ignorować, ale nie możesz tego robić w stosunku do twojej rodziny. Jestem tu z obowiązku, twój ojciec zwerbował mnie do tego stanowiska i zamierzam dotrzymać słowa danemu legendzie, a moim zdaniem coś się z tobą dzieje. Czasem największym zagrożeniem dla siebie, jesteśmy my sami.

- Wyjdź z tego pokoju. - mówię spokojnie, wskazując otwartą dłonią na drzwi. - Nic się ze mną nie dzieje, jestem po prostu zmęczona.

- Oszukuj się dalej, może w końcu w to uwierzyć. - odpowiada i wychodzi.

Opadam bezwładnie na łóżko i wzdycham ciężko.

Nie wiem co jego przyjście tu miało na celu, ale tylko pogorszyło sytuację. Jednej rzeczy nienawidzę w ludziach, jest to wpieprzanie się wszędzie gdzie ich nie potrzeba. Jak jeszcze Mery robi to w miarę umiejętnie i umie pomóc, to reszta robi to z zwykłej ciekawości i swojego nudnego egzystowania.

Całe zażenowanie związane z moim snem z nim w roli głównej odeszło w zapomnienie, a pozostała tylko niewyobrażalną wściekłość. Wyprowadził mnie tylko z równowagi.

Zdałam sobie sprawę że złamałam własną, niepisaną zasadę. Lepsze życie bez mężczyzny, niż z nim w roli głównej. Wściekłość, którą odzywałam wcześniej była niczym w porównaniu do tego.

Złamałam tą zasadę, w chwili gdy przyjechaliśmy do tego domu i zaczęliśmy rozmawiać na luzie przy kolacji. Złamałam ją w dwóch przypadkach o imieniu Charles i Ares. Oboje przekroczyli moją granicę, a bardziej to ja ich tu wyciągnęłam.

Uderzyłam dwa razy w materac z całej siły, a frustracja nie ustąliła. Pieprzeni mężczyźni!

Umieją tylko grać na emocjach kobiet, manipulując nimi. Człowiek z uczuciami, to człowiek słaby. A ja nie chcę być słaba, nie mogę.

Od tej pieprzonej chwili będę odbudowywać mój mur sarkazmu i obojętności, by żaden kolejny Charles czy Ares się nie przebyli. Jak z Ares' em rozmawiałam dwa razy, bo wolał towarzystwo mojego brata, tka z Charles' em o wiele więcej.

Znajomość ze mną było piekłem. A dlaczego? Dlatego że sama często nie pojmowałam moich zachowań. Skończyłoby się tylko na zaranieniu obu stron. Miłość to pierwszy stopień do sromotnej klęski, a zakochany człowiek to czysta śmierć i przekleństwo.

Przez resztę nocy, nie zasnęłam chociaż wiedziałam że muszę. Nie mogłam bo w głowie miałam za dużo myśli. Nie lubię tego stanu, przytłacza mnie.

Po kilku godzinach walki z myślami, tworzeniem planu obrony mojego serca oraz umysłu, zasnęłam gdzieś o czwartej nad ranem z otwartym oknem, przykryta i przytulna do kołdry i bez poduszki pod głową, która była gdzieś hen daleko na podłodze.

****

- Veronica! - moja mama wtargnęła do pokoju niczym huragan, niszcząc swoim krzykiem całą orzyjemnożć tego dnia, czyli mój zbawienny sen. - Jest dziewiątą, a mieliśmy spędzić ostatnie chwile razem! - dramatyzuje.

Nie raz słuchałam jej krzyków nad ranem. Tata mówił że była wręcz oazą spokoju przed naszym dorastaniem i tylko on umiał wyprowadzić ją doszczętnie z równowagi. Ale teraz? Strach było zostawić chociaż okruch na stole.

- Mamo - jęknełam przeciągle, zwijając się w kulkę, gdy zaczęła zdzierać ze mnie ciepła kołdrę.

- Nie, wstawaj. Ogarniesz się, zjesz i będziemy spędzać razem czas jak za dawnych czasów. W końcu grupa terenowa zabierze mi ciebie na kilka miesięcy. - mówi już spokojniejszym tonem.

Czasem zastanawiam czy ona nie jest przypadkiem w jeszcze jednej ciąży. Jej wąchania nastroju są niesamowite. Z wulkanu plującej wyzwiskami ławą, potrafi się zmienić w uroczego i nie szkodliwego baranka, jak a tje chwili.

Niechętnie siadam na łóżku i patrzę na moją rodzicielkę. Jej oczy są przepełnione miłością do swoich dzieci i widzę w nich też skrywany strach, przed utratą ich.

- Mamuś, będę dzwonić. W dodatku zobaczymy się na święta. Nie będą trzymać.mnie tam wiecznie. - uspokajam ją - W dodatku tata wszystkim dowodzi i ma nad tym kontrolę. Jeśli go poprosisz, a długo raczej tego robić nie będziesz musiała,  wrócę tu za góra dwa, trzy miesiące.

- Wiem, ale... Wy tak szybko dorastanie. - Mówi smętnie. Przytulam swoją mamę, na nią nie można być złym lub niemiłym. Moja siostra ewidentnie wdała się w mamę, są strasznie podobne z charakteru.

- Mamo, zapomniałaś że urodziłaś Alexa? Przecież on dalej nie umie poprawnie włączyć pralki. - oburzam się, na co rodzicielka cicho prycha i odsuwa się ode mnie.

- Wiem. Ubieraj się i widzimy się za dwadzieścia minut na dole! - wychodzi z mojego pokoju.

- Tak mało?! - krzyczę za nią i niemal wlatuje do łazienki łapiąc szczoteczkę do zębów i pastę.

Mafia princessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz