Rozdział 10

90 11 0
                                    


Wróciłam z Michaelem do watahy, spodziewając się, że ten będzie miał mi za złe to, iż w ogóle trzymam jakikolwiek kontakt z wilkiem z koszmarów, które stale mnie nawiedzają, ale mój Beta nawet nie śmiał jakkolwiek się na ten temat wypowiedzieć, przyjmując tą informację zgodnie z tym, jaki zajmował status w watasze. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy to przez fakt, iż Mike ma do mnie cholerny szacunek, czy może z uwagi na to, że nie chciałby mnie stracić. Wiem jak się o mnie martwi...

To oczywiste, i pomimo, że dobrze o tym wiem, wciąż nie mogę przyjąć do wiadomości tego, że Michael mógłby być o mnie od tak po prostu zwyczajnie zazdrosny.

- Witaj z powrotem Andrea, jak było na spacerze z twoim przyszłym mę- - Jamesowi nie było dane dokończyć zaczętej wypowiedzi zaraz po pojawieniu się mnie oraz mojego Bety w domu watahy, gdyż stojąca w pobliżu Amanda rzuciła surowym okiem na chłopaka jasno dając mu tym do zrozumienia, że jak się nie zamknie, to albo ja, albo ona skręcimy mu w najbliższych sekundach kark. To wystarczający powód, by ten w końcu zamilkł na wieki.

Obejrzałam się po kuchni, w której właśnie mieliśmy okazję przebywać i stwierdziłam, że Cameron oraz Owen jeszcze nie wrócili, co lekko mnie zdziwiło, więc odruchowo rzuciłam pytające spojrzenie w kierunku przyjaciółki.

- Cameron postanowił, że odpocznie trochę od konsoli, i zrobi zwiad w pobliżu granicy. Owen już rozpala ognisko na zewnątrz, więc niedługo i tamten gamoń powinien się zjawić - oznajmiła Amanda, wyjmując z szafek resztę pianek, jakie zdołały utrzymać się przy użyciu w obecności James'a, który już wcześniej podjadał ich znaczącą liczbę. - Może w drodze powrotnej przywlecze trochę przydatnych badyli, by można było nabić na nie pianki i mięso. - Dodała, wzruszając lekko ramionami.

- Miałam nadzieję, że Cameron jednak pomyśli, że młode wilki powinny mieć dzisiaj trening... Chciałam, żeby Michael powiadomił go wcześniej, ale mieliśmy drobne... opóźnienia. - Stwierdziłam, szukając wzrokiem mojego towarzysza, który wydawał się nad czymś zastanawiać. Zignorowałam to jednak, wracając wzrokiem do Amandy. - A jak było w mieście? Dawno wróciłaś do watahy?

Amanda posłała mi uspakajający uśmiech i już po chwili mogłam poczuć w swoich dłoniach stos rzeczy, potrzebnych na dzisiejszą wyżerkę. Bez słowa zabrałam od niej kilka paczek pianek, spory talerz, by można było na nim zmieścić upieczone mięso oraz pełno plastikowych kubeczków na napoje. Wilkołaki trudno jest upić, więc bardzo rzadko spożywaliśmy alkohol, czy inne wysokoprocentowe trunki. Chodź Amanda nie rzadko chwaliła się tym, jak to w ludzkich barach wygrywała pojedynki na wypicie największej ilości alkoholu.

- Spokojnie Andrea, Owen dzisiaj dopilnował, by młodziaki porządnie się wybiegały. Ale masz rację, Cameron powinien przestać w końcu być wiecznym dzieciakiem i pomyśleć czasem nad sprawami watahy. James próbuje mu to wbić do głowy od ponad roku. - Zaśmiała się cicho i zaraz mogłam cieszyć się widokiem, jak dziewczyna odciąga swojego chłopaka od blatu, by zmusić go do pomocy Owenowi na zewnątrz. - No a odpowiadając na twoje pytanie kochanie, to po za tym, że zmienił się skład drużyny lacrosse nic nowego się nie wydarzyło. Jak zwykle, odwiedziłam starych znajomych i wróciłam za nim zaczęło się ściemniać, więc w sumie niedługo przed wami. Przynajmniej zdążyłam zagonić te leniwe Bety do roboty. Czyż nie, Mike? Ja nie wiem na co ty jeszcze tu czekasz.

Wybuchłam cichym śmiechem w towarzystwie chichotu mojej przyjaciółki, widząc skonsternowaną minę Michaela, który w geście obronnym podniósł ręce do góry, i żeby nie narażać się Amandzie, poszedł w ślady James'a, wychodząc na zewnątrz przez taras połączony z kuchnią. To najszybsze wyjście stąd, nie licząc głównych drzwi budynku.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz