Rozdział 6

205 24 0
                                    


Co chwila wracałam myślami do tego, co wyznał mi Noah. Wciąż nie mogłam pojąć tego, że on naprawdę to powiedział. Nie mogłam pojąć tego, że oznajmił mi to z takim spokojem. Owszem, bałam się go, ale sytuacja w jakiej oboje się znaleźliśmy była ponad mój strach.

I chociaż domyślałam się dlaczego przyjął to tak chłodno, nie chciałam w to wierzyć. Przecież dla niego byłam tylko słabą wilczycą, którą mógł podporządkować sobie w każdej chwili. Dlaczego więc mi pomógł? Czyżbym naprawdę coś dla niego znaczyła? Czy to tylko wrodzony instynkt...

Pomimo tego ja i tak nie zamierzałam ulegać nikomu. Z trudem chciałam doczekać się chwili, gdy raz na zawsze pożegnam się z dokuczliwym koszmarem i wreszcie uwolnię się z pod jego ciasnych objęć.

To na chwilę obecną stało się moim priorytetem, który zamierzałam wypełnić za wszelką cenę.

- A ty skutecznie mi to ułatwiasz... - Sarknęłam pod nosem, wciąż podpierając się kuchennego blatu.

Korzystając z wilczego słuchu, śmiało mogłam stwierdzić, że wilka nie ma w domu. Zostawił mnie samą sobie, chociaż wciąż trzymałam się na baczności. Powoli zaczynałam odczuwać to, jak szybko tkanki na mojej uszkodzonej skórze zaczynają się regenerować i to prawie natychmiast poprawiło mój nietęgi humor.

Zbierając w sobie resztki sił i wspomagając się meblami w pobliżu, dotarłam aż do samych drzwi wyjściowych chaty. Mój wilczy słuch jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, burza ustała, a na niebie pojawiło się piękne słońce.

Dopiero po chwili go zobaczyłam. Oparłam się plecami o zamknięte drzwi za mną i przyglądałam uważnie poczynaniom wilka. Noah stał do mnie plecami, przed sobą mając jedynie wielki stos drewna. Wstrzymałam oddech, kiedy podniósł opartą o jeden z pni, siekierę i założył ją sobie na prawy bark. Poczułam jak mój oddech na chwilę przyspieszył, a wilkołak jakby wyczuł nagłą zmianę mojego tętna, ponieważ leniwie odwrócił wzrok w moim kierunku.

Niebieskie tęczówki zalśniły w letnim blasku, a śnieżnobiałe kły wyszczeżyły się w zawadiackim uśmiechu. Ściągnęłam lekko brwi, nie rozumiejąc co chciał mi tym przekazać, ale na wszelki wypadek postanowiłam nie ruszać się z miejsca.

I nim się obejrzałam, koniec siekiery wylądował z hukiem na drewnianej posadzce, rozwalając przy tym pień drzewa na pół. Patrzyłam na ten widok oszołomiona, a zarazem zdumiona. Praca mięśni Noah, kiedy jego barki poruszały się regularnie, gdy brał zamach by roztrzaskać drewno, była niesamowita. Zdałam sobie sprawę, że musiał wkładać w to dużo siły i energii. Ponad to już po niedługim czasie do jego karku i czoła zaczęły przylegać mokre kosmyki czarnych włosów.

Wiedząc, że jest skupiony na pracy, ponownie weszłam do środka chaty i rozejrzałam się po jej wnętrzu. Przypomniałam sobie, gdzie jest kuchnia i podążyłam w tamtym kierunku. Ignorując już nie co mniejszy ból ramion, zaczęłam przeszukiwać szafki, aż wreszcie znalazłam to czego szukałam. Ręcznik który, następnie zamoczyłam zimną wodą, zabrałam wraz ze sobą, gdy zmierzałam w kierunku wyjścia.

Po co to robiłam? Nie mam pojęcia. Moje plany jednakże pokrzyżował nagły ból z tyłu głowy, od którego świat zaczął wirować przed moimi oczyma. Natychmiast złapałam się za krawędź najbliższej szafki, ale po raz kolejny tego dnia źle zdążyłam zmierzyć odległość i z niemym krzykiem pofrunęłam do tyłu. Nagle wszystkie ostatnie wydarzenia jak uderzenie z bata przeleciały mi przez myśli.

Otrząsnęłam się dopiero wtedy, gdy ktoś krzyknął moje imię. Ale było już za późno. Straciłam przytomność.

* * *

Przez ostatnie dni wiele się wydarzyło, wiele zdarzeń dotknęło moją osobę. I chodź nie powinno mnie to dziwić - bo w końcu byłam Luną potężnej watahy. Myśl, że to mnie spotykają same nieszczęścia okazała się być o wiele bardziej przerażająca niż przypuszczałam.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz