Rozdział 3

248 19 1
                                    


   Lipcowy poranek to coś, co zawsze sprawiało mi niewyobrażalną przyjemność. Od ostatnich wydarzeń minął tydzień, a ja wciąż nie mogłam zapomnieć o wzroku niebieskich tęczówek.

   Realność z jaką wówczas na mnie patrzył dotykała mnie każdego dnia, kiedy jasne promienie słońca budziły mnie do wilkołaczego życia. Co prawda wciąż miałam obawy, wilk skryty za maską tajemnicy nadal prześladował mnie w snach, ale nie były one już tak natrętne jak wcześniej.

   W końcu mogłam powiedzieć, że przespałam całą noc, nie martwiąc się o nawiedzające mnie koszmary.

   Wstałam z miękkiej pościeli z zaskoczeniem zdając sobie sprawę, że zostawiłam uchylone drzwi balkonu. Podchodząc bliżej, moje drobne ciało owiał chłód. Był on taki sam, gdy stał przede mną wilk o czarnym futrze. Mimowolnie dreszcze przebiegły po moim ciele, a gęsia skórka prawie natychmiast naruszyła skórę na moich ramionach.

   Ze zdziwieniem zwróciłam wzrok na widok za przestronnym oknem, a następnie otworzyłam drzwi na taras po drodze zarzucając na barki błękitny szlafrok.

   – Przecież miałeś mnie zostawić w spokoju... Dlaczego więc wracasz? – Szepnęłam, w skupieniu obserwując las dzielący moje terytorium, a dom watahy.

   Wiedziałam, że tam był. I nie mogłam się mylić, ponieważ wyraźnie czułam jego obecność na terenie sfory. Mimo to nie uzyskałam odpowiedzi.

   Zacisnęłam mocniej dłonie na balustradzie, gdy do moich uszu dostał się niepokojący szelest wśród koron drzew. Nie możliwe, aby ktoś, a już na pewno nie wilk, skakał po drzewach. To niedorzeczne!

   Pokręciłam głową w zadumie po czym odepchnęłam się od barierki z zamiarem opuszczenia balkonu. Moje plany jednak szlag trafił, gdy z impetem uderzyłam w czyjąś klatkę piersiową.

   – Czasem zapominam, że chodzisz cicho jak mysz, Michael. – Podniosłam wzrok na zielone oczy chłopaka i uśmiechnęłam się lekko.

   Szatyn stał przede mną, jedną ręką podtrzymywał się kuli, którą dostał od jednej z Delt. Drugą zaś przejechał po swoim ostrym podbródku, okrytym kilkudniowym zarostem i spojrzał na mnie z wyraźną ciekawością.

   – Jest piąta nad ranem, a ty wgapiasz się w pusty las przed domem. Coś jest nie tak? – Zapytał spokojnie, chodź jego napięte mięśnie wskazywały co innego.

   Nim jednak zdążyłam odpowiedzieć, wilkołak podniósł wolną dłoń i przejechał kciukiem po moim bladym policzku, następnie położył swoją dłoń na moim ramieniu i posłał mi delikatny uśmiech. Tym razem mu na to pozwoliłam. Chociaż on był jedyną osobą w watasze, która mogła wchodzić do mojego pokoju bez pozwolenia. Jemu ufałam najbardziej.

   – Wszystko w porządku. – Podniosłam na niego swój pewny wzrok, całkowicie uciekając od myśli o tajemniczym wilku. – Jak się czujesz?

   Chłopak zabrał swoją dłoń z mojego ramienia i spojrzał na mnie badawczo, przeszywając wzrokiem całą moją, zarumioną twarz.

   – Lepiej. Trzy dni rehabilitacji przyniosły efekty. – Zaśmiał się swobodnie, a kąciki jego ust powędrowały do góry, zostając tam na dłużej. – Chociaż wciąż nie mogę swobodnie się poruszać. To uciążliwe.

   – Przepraszam, że musiałeś go tam spotkać, gdybym...

   Szatyn jednak nie pozwolił mi skończyć i przytknął swój palec do moich ust, kręcąc głową na boki.

   – Nie obwiniaj się An. Ian i Serge to przebiegłe bestie, mieliśmy szczęście, że nie natknęliśmy się na Arno.

   Kiwnęłam twierdząco głową i powoli wyminęłam chłopaka, tym samym wchodząc do środka mojej sypialni. Ostatni raz obejrzałam się przez ramię. Michael posłał mi krótki uśmiech, myśląc, że to w jego kierunku spoglądam. Prawda była jednak zupełnie inna. Chciałam się upewnić, że Noah opuścił już nasze terytorium. Oczywiście mój Beta nie mógł o niczym wiedzieć, nie miał tak czułego węchu jak ja.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz