Rozdział 8

146 20 0
                                    


   Nad ranem, gdy wyczekiwany przeze mnie wschód słońca wreszcie wdarł się przez odsłonięte okno do mojej sypialni, mogłam odetchnąć z ulgą.

   Los tym razem potraktował mnie ulgowo i jedyne co tej nocy nawiedziło mój umysł to Cameron wygrywający ze mną wyścigi samochodowe na konsoli.

   Przerażający sen. Nigdy do tego nie dopuszczę.

   Od razu zrzuciłam z siebie pościel i siadając na wprost, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na szczęście Michael wyszedł, gdy tylko udało mi się zasnąć. Obiecał, że nie będzie zakłócał mojego spokoju, ale w ramach tego przez całą noc postanowił być bardziej skupiony niż zwykle. Na nocnym zwiadzie od mojego powrotu było o wiele więcej wilków i to dawało mi niemałą ulgę. Jednakże wygnańcy tacy jak Arno, Serge czy Ian potrafili w jakimś stopniu zamaskować swoją woń i przedrzeć się przez szeregi mojej sfory. Musiałam uważać.

   Tym razem postanowiłam, że nie będę budzić nikogo na śniadanie. W końcu był świt i większość wilkołaków jeszcze spała. Nie chciałam też, by któryś z chłopców musiał znowu ślęczeć nad ranem w kuchni i pomagać Omegom w przyrządzeniu posiłków. W watasze to Alfa zapewniał swojej rodzinie pożywienie. Ja nie chciałam niczego zmieniać i postawiłam, że upoluję coś za nim wataha na dobre wybudzi się ze snu.

   W sforze mieliśmy podział. To Gammy zazwyczaj chodziły na polowanie i zwiad wraz z niektórymi Betami. Omegi zajmowały się gotowaniem i sprzątaniem, a Delty leczyły. Jednak rzadko zdarzało się tak by cała wataha spożywała razem jeden posiłek. Jako, że nasz teren był dość spory nie wszyscy mieszkali w domu watahy. Właściwie to główne pokoje zajmowały w nim moje Bety, Amanda i kilka Omeg, a także strażnicy. Reszta wilków miała swoje mieszkania na terenie watahy. Dlatego posiłki takie jak śniadanie, obiad i kolację najczęściej spożywałam z moimi przyjaciółmi.

   Uznałam, że nie będę tracić czasu na prysznic, ponieważ zamierzałam udać się na południowy szlak, gdzie znajdował się nieduży kanion z zatoczką. Jedynie na szybko rozczesałam burzę rudych loków, które powstały podczas snu i nie zastanawiając się dłużej nad tym co ubrać, wzięłam do torby szare dresy i białą, luźną koszulkę na ramiączkach.

   Od razu po przemianie zarzuciłam materiałowy przedmiot na barki, ponieważ nie zamierzałam po raz kolejny nosić wszystkiego w wilczych szczękach i za nim słońce na dobre wzniosło się nad koronami drzew, opuściłam dom watahy w pośpiechu.

   – Luno! – Usłyszałam znajomy baryton, który powitał mnie przy bramie.

   "Witaj Sean." – Zatrzymałam się, by z uwagą w wilczych ślepiach spojrzeć na Gammę.

   Brunet skinął mi głową na znak szacunku i uśmiechnął się szeroko na mój widok. Był sam a mimo to nie odszedł od zasad dobrego wychowania.

   – Dokąd znów uciekasz? – Zagadnął po chwili, a jasne promienie słońca oświetliły prawą stronę jego twarzy. Dostrzegłam zawadiacki błysk w jego czarnych oczach. Cały Sean.

   "Na południowy szlak. Może mi się poszczęści i zdołam coś upolować na śniadanie." – Oznajmiłam.

   – Idziesz sama? A co jeżeli...

   "Sean. Poradzę sobie więc się nie martw. Zresztą z tego co wiem jest tam kilka młodych wilków ze straży, które pilnują granic. Nic mi nie będzie. Wrócę za niedługo."

   – Masz trzy godziny. Po tym czasie i ani minuty dłużej będę cię szukał. – Powiedział z rozbawieniem w głosie, ale wyczułam, że mówił poważnie.

   Zgodziłam się.

   "Będę na czas. Obiecuję."

   – Baw się dobrze!

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz