Rozdział 11

58 8 0
                                    


   Po raz kolejny miałam do czynienia z marami nocnymi. Nawiedzały mnie za każdym razem, kiedy moje powieki runęły ku dołowi, odsłaniając przede mną wyłącznie nikłą ciemność. Była równie przerażająca, co wydostający się z jej objęć wilk o czarnym umaszczeniu. Jedynie jego ślepia wyróżniały się na tle ogarniającego go mroku. Niebieskie, jarzące się oczy, wilcze spojrzenie tak zimne, że na sam jego widok pojawiały się dreszcze na ciele.

   Noah był nieobliczalny, chodź nie miałam podstaw do tego, by nazywać go złym. W moich oczach nie był ani dobry, ani zły. Po prostu był... Chodź może to zbyt błahe określenie jak na kogoś, kto uratował mnie tyle razy przed Arno.

   ...Albo najzwyczajniej w świecie boję się powiedzieć, że przez ten czas nawet się do tego przyzwyczaiłam. Do jego obecności w moim życiu. Każdego dnia gdzieś tam z tyłu głowy chodziła za mną myśl, że on kryje się w pobliżu, licząc na moją chwilę zwątpienia, gdy znów będę go potrzebowała. I nie mylił się. Ta chwila właśnie nadeszła...

   - A-Andrea! - Dobiegł mnie czyjś głos, gdzieś z tej parszywej, ciemnej otchłani w jakiej się obecnie znajdowałam. Chciałam skrzywić się i wymamroczeć jedynie, aby się uciszył i pozwolił mi kontynuować drzemkę, ale okazał się być zbyt natarczywy, by taka wymówka zdołała w jakiś sposób podziałać.

   Wreszcie, zmuszona podnieść ociężałe powieki podniosłam się do pionu, a raczej siadu, gdyż w czasie próby ogarnięcia otaczającej mnie rzeczywistości zdążyłam zaznajomić się z miękkim podłożem, na którym uwcześnie miałam okazję spoczywać. Nie była może zbyt wygodna, ale wszędzie bym ją poznała. Ta cholerna kanapa, której właściciela znałam w ostatnim czasie zbyt dobrze. I wreszcie wszystko mi się przypomniało.

   Sytuacja najprawdopodobniej z poprzedniego dnia, gdyż wątpię bym była nieprzytomna więcej niż kilka godzin, oraz stan Camerona w jakim go zastałam. No i na koniec... Odruchowo spojrzałam na swoją dłoń, która została starannie zabandażowana, a więc natychmiast przeniosłam wzrok na przyczynę mojej nagłej pobudki...

   - Cameron! - Uniosłam się, widząc przed sobą drobną sylwetkę chłopaka, którego skrupulatnie ogrywałam w grach wideo w ostatnim czasie. Blondyn miał zdezorientowany wyraz twarzy, chodź na jego usta zaraz wkradł się najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam. Cieszył się na mój widok jak nigdy, a ja byłam niezmiernie rad, że jest cały i zdrowy.

   Dopiero teraz, mając przed sobą znajomą twarz, zaczęło do mnie docierać co tak naprawdę się wydarzyło. Gdzie obecnie jesteśmy, i... Obejrzałam się, czując jak moje policzki przybiera krwista czerwień. Zeszłego wieczoru byłam zupełnie brudna, naga i przypominałam najgorsze nieszczęścia tego świata. Jednakże teraz... moje ciało zdawało się pachnieć kwiatami, a okrywające mnie ciuchy na pewno nie należały do mnie. Uniosłam krawędzie szarej, lekko przetartej bluzy i zaciągnęłam się jej zapachem od razu rozpoznając do kogo mogła należeć. Tak samo jak i dresy, które wisiały na mnie niczym worek kartofli. Chodź na ten moment powinno być to moje najmniejsze zmartwienie.

   - Myślałem, że już cię nie dobudzę... Gdzie... gdzie my jesteśmy? Wytłumacz mi... Pomimo mojego stanu jestem gotów cię bronić! - Słysząc niepewność w głosie Camerona nie mogłam siedzieć bezczynnie. Za nim jednak zabrałam głos, zlustrowałam go uważnie. Wyglądał o wiele lepiej niż wtedy, gdy go zastałam. Stał przede mną, opierając się o framugę drzwi wiodących do salonu, w którym zresztą się znajdowaliśmy. Sami. W dodatku jego noga... Została usztywniona, dwoma odpowiednimi ku temu deseczkami, a na koniec solidnie zabandażowana przez co utykał, ale mógł w jakimś stopniu się poruszać, dopóki nie zregeneruje złamania. I chodź jego ciało okrywały mniejsze rany, które już się goiły, wciąż wyglądał na mocno osłabionego. Pomimo tego, również i on dostał świeże odzienie.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz