Rozdział 7

140 20 0
                                    


   Po udanym posiłku, a mianowicie po wspólnym śniadaniu z Noah, mogłam spokojnie odpocząć. Zwłaszcza, że przez ostatnie wydarzenia nie miałam okazji chociażby porządnie się wyspać przez palący ból, który towarzyszył mi na każdym kroku

   Przypomniałam sobie nawet słowa Michaela o tym, że wystarczyły mu tylko trzy dni na regenerację po ataku wygnańców.

   Mi wystarczyły dwa.

   Zaczęłam nawet tolerować obecność Noah, który starał się jak mógł, abym szybko wyzdrowiała. Jednakże... zbliżał się czas dokonania wyboru. Musiałam podjąć decyzję, czy na zawsze uwolnić się od mojego koszmaru.

   – Jak się czujesz? – Zagadnął mężczyzna, gdy w spokoju myłam swój talerz.

   – Lepiej. – Oznajmiłam, wzruszając przy tym lekko ramionami, które o dziwo przestały mnie już boleć.

   I mimo, że byłam zajęta, bardzo dobrze wyczułam obecność chłopaka za moimi plecami. Przyznać musiałam, że poruszał się bardzo cicho.

   – Ładnie pachniesz. – Mruknął, wymijając mnie i oparł się o framugę drzwi. – Będę na zewnątrz, gdybyś mnie szukała.

   – Spokojnie, nie będę. – Powiedziałam stanowczo i spojrzałam w jego kierunku.

   Nawet nie drgnął. Skinął jedynie głową i opuścił pomieszczenie w całkowitej ciszy.

   Ciepła woda, spływająca po powierzchni ceramiki, którą trzymałam w swoich szczupłych dłoniach, zajęła sporą część mojej uwagi, więc nawet nie zorientowałam się, gdy zapach wilkołaka nagle znikł. Poprawka, poczucie, że jest w pobliżu. Wciąż nie potrafiłam wychwycić woni Noah. Możliwe, że wilkołak nie zamierzał mi jej ujawniać z różnych powodów, jednakże postanowiłam na razie nie zawracać sobie głowy takimi błachostkami.

   Zamierzałam wrócić do mojego tymczasowego pokoju i zapomnieć chociaż na chwilę o ostatnich wydarzeniach, jakie mnie spotkały. Poczucie tego, że moja wataha może być zagrożona nie ustępowało mnie chociażby na jeden krok.

   Sprawnie odkładając naczynie, odwróciłam się plecami do blatu, od którego miałam zamiar odejść. Nim jednak postawiłam pierwszy krok w kierunku wyjścia z jadalni, moim oczom ukazały się jego przerażające, niebieskie ślepia.

   Owszem, fizycznie nie było go przede mną. To wspomnienia z koszmarów, które przez cały ten czas, za nim jeszcze go spotkałam, nawiedzały mnie każdej nocy, nie pozwalając spokojnie zmrużyć oka.

   – Tym razem ci na to nie pozwolę, Noah. – Powiedziałam cicho i przymknęłam powieki, a gdy ponownie je uchyliłam, wyimaginowanego Noah już nie było.

   Mogłam odetchnąć z ulgą. Niestety nie na długo. Gdy tylko przekroczyłam próg kuchni, do moich uszu dobiegł głuchy warkot. Zbyt dobrze znałam ten głos, aby pomylić go z kimś innym.

   Moje ciało ruszyło samoistnie, szukając drogi do wyjścia a gdy tylko je znalazłam, moje dłonie natychmiast dopadły klamki, by w konsekwencji wypaść przez drzwi frontowe na nieduży taras, znajdujący się przed chatą wilkołaka o niebieskich oczach.

   Oddech miałam nierównomierny, chociaż przebiegłam tylko kilka metrów. Napięte mięśnie dały o sobie znać, gdy sztywno chwyciłam się balustrady, a źrenice gwałtownie się rozszerzyły na widok jaki zastałam na zewnątrz.

   Na skraju lasu, pomiędzy dwoma, dużymi dębami stał nie kto inny jak Michael. Jego wilcze wcielenie o ciemno brązowym futrze za każdym razem robiło na mnie nie małe wrażenie. Do tego soczyście zielone oczy i wzrok zabójcy, skierowany na mojego wybawiciela. O ile mogłam tak określić zaskoczonego Noah, który rozwalając ostatni pień drzewa na palenisko, odwrócił się gwałtownie w jego kierunku. Mordercze spojrzenie jakie skierował w stronę mojego Bety dało mi jasno do zrozumienia, że z tej sytuacji nie wyniknie nic dobrego.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz