Sono Spaventato* - boję się.
- Jesteś pewna? - wykrzywiłam twarz w grymasie i spojrzałam na Rose w odbiciu lustra. Uśmiech dziewczyny był ogromny w przeciwieństwie do mojego.
- Wyglądasz zajebiście nad czym ty się jeszcze zastanawiasz? - zapytała i poprawiła moją sukienkę.
Niby nic specjalnego ale mnie nie przekonywała. Czarna satyna, która nie sięga nawet do połowy uda i ramiączka zrobione ze sztucznych perełek. Ładnie wpasowywała się w moją opaloną skórę, ale miałam jednak wrażenie, że była za krótka.- Wyglądam jakbym szykowała się pod latarnie. - westchnęłam ciężko.
- Żaden zawód nie hańbi. A jakie pieniądze. - złożyła obie ręce rozmarzona, po czym obie wybuchłyśmy śmiechem.
Brakowało mi tego. Wspólnego szykowania się na imprezy, czy tam po prostu wspólnego śmiania się. Najlepszą decyzją w moim życiu było to, że wróciłam tutaj, a nie jednak zostałam we Włoszech jak przewidywałam na początku. Uczęszczałam do bardzo dobrego międzynarodowego liceum w Neapolu i dzięki moim dobrym stopniom dostałam promocję na Uniwersytet Rzymski. Nie ukrywam, że bywały chwile, w których poważnie zastanawiałam się nad pozostaniem w Europie i kształceniem się tam, jeżeli miałam taką okazję. Jednak coś mi nie dawało spokoju, a dokładniej dłuższa rozłąka z wszystkimi bliskimi, których zostawiłam tutaj. Zawsze wychodziłam z założenia, że rodzinę stawia się na pierwszym miejscu, a oni wszyscy byli rodziną. Mama, tata, Kathy, dziewczyny, a nawet chłopcy, za którymi zdążyłam się już na maksa stęsknić. To oni wszyscy byli głównym i w sumie to jedynym powodem, dla którego wróciłam.
Rodzina z wyboru, ale wciąż rodzina.
Rose pacnęła mnie w ramię, bo jak widać zapatrzyłam się na dłuższy czas niż sądziłam. Dziewczyna szczerzyła się do mnie od ucha do ucha, a ja do końca nie wiedziałam, co chodziło po jej pokrytej różowymi włosami główce.
- Może sobie kogoś wyrwiesz na małą robotę. - mrugnęła do mnie, a ja spojrzałam na nią jak na kretynkę.
- Sory, ale nie kręci mnie roznoszenie choróbska w tych obskurnych kiblach. - zrobiłam zdegustowaną minę.
- Nikt nie każe Ci się pieprzyć przecież. - uderzyła się w czoło. - Ty mu coś zrobisz, on Ci coś zrobi i oboje będziecie zadowoleni.
- Uderz odrobine mocniej, może w końcu coś się przestawi w tej główce. - zacmokałam i wyszłam z pokoju zostawiając tam dziewczynę. Weszłam jeszcze do łazienki umyć zęby.
Po wyjściu z toalety Rose kazała mi się szybko zbierać, bo czekała na nas taksówka, która moim zdaniem była zbędna, gdyż klub mieścił się jakieś 10 minut od naszego budynku mieszkalnego. Jednak nie dałam rady przegadać dziewczyny i ustałam na jej racji. Chwyciłam swoją małą torebkę na srebrnym łańcuszku i wyszłam z pokoju, a później z mieszkania. W windzie czekał już na nas Carter, a gdy tylko drzwi się zasunęły chłopak wydobył z siebie taki wysoki dźwięk, że przez chwilę myślałam, że ogłuchłam.
- Naprzód imprezo! - ponownie wydarł mi się do ucha, a ja jedynie przewróciłam oczami i w myślach się przeżegnałam.
***
Weszłam do klubowej łazienki i odetchnęłam po zamknięciu drzwi, gdy ogłuszająca muzyka ucichła. Przez pierwszą chwilę myślałam, że jestem sama w pomieszczeniu, ale odgłosy dochodzące z jednej z kabin mówiły coś innego. Zaśmiałam się jedynie pod nosem słysząc jak jakaś laska dławi się wiadomo czym, ukazując idealną „robotę" o której mówiła Rose. Skorzystałam z toalety obok wysłuchując doznań jakichś ludzi, ale w sumie to chyba przez to w jakim stanie upojenia byłam, nie przeszkadzało mi to. Nie czułam jakiegoś obrzydzenia wysłuchując tego, bo to było normalne. Umyłam dłonie, po czym osuszyłam je ręcznikiem papierowym. Poprawiłam jeszcze ciemno czerwoną szminkę na ustach, ostatni raz uśmiechnęłam się do swojego odbicia i wyszłam z pomieszczenia zostawiając parkę na osobności.
CZYTASZ
Związani miłością
RomantikDruga cześć opowiadania „Tylko zakład". Nadszedł w końcu dzień, w którym wyjeżdżam na studia do Nowego Jorku. Czekałam na to całe życie, jednak nie wiedziałam, że to wszystko właśnie tak się potoczy.