5. Morte

6.6K 239 137
                                    

- Żartujesz, prawda? - sapnęłam. Zaczęło mi się ciężko oddychać i miałam ogromne wrażenie, że zaraz w ogóle stracę możliwość wykonywania tej czynności.

- Van, skarbie... - głos mojego ojca się podłamał, a ja wiedziałam, że mówi poważnie.

-  Nie, nie, nie. To nie może być prawda. Co się stało? Przecież wszystko było dobrze! - krzyknęłam w słuchawkę, bo powoli zaczynałam tracić kontrolę.

- Już od dłuższego czasu było źle, a teraz.. - przerwałam mu bo nie chciałam tego słuchać. Pojadę tam, a z dziadkiem będzie wszystko dobrze.

- Błagam, nie kończ. - zaszlochałam. Czy ten dzień mógłby się już skończyć. - Będę za godzinę. - chciałam się już rozłączyć, ale mój ojciec mnie zatrzymał.

- Uważaj na siebie. - po wypowiedzeniu tych słów przez niego zakończyłam połączenie, po czym rzuciłam gdzieś telefon i pędem ruszyłam do garderoby.

Z najwyższej półki ściągnęłam nie dużą walizkę i wrzucałam do niej po kolei ubrania z wieszaków, bieliznę i jedną parę butów na obcasie, bo niestety byłam straszną realistką i wiedziałam jak to się skończy. Przez samą myśl o tym moc moich łez powiększyła się dwukrotnie.

Cóż za życie kolejny raz każe mi pakować manatki w szybkim tempie i wyjechać, jednak teraz sprawa była ważniejsza. Teraz nie dotyczyła mnie, tylko najukochańszej osoby chodzącej po tej planecie. To co się tam działo nie mogło być prawdziwe, tata musiał coś przekręcić. Pomylić się. Być może źle zrozumiał lekarza. Coś tu było nie tak. To wszystko nie mogło być prawdą.

Potrząsnęłam głową i wcisnęłam na swoje stopy czarne adidasy ozweego. Zamknęłam walizkę, wzięłam jeszcze telefon z łóżka, po czym wepchnęłam go do kieszeni moich dresów. Złapałam za rączkę walizkę po czym pędem wyszłam z pokoju. Nie miałam czasu na gaszenie świateł, składaniu ubrań, czy nawet szukania ładowarki do telefonu. Nie bawiąc się w żadne ceregiele zaczęłam zbiegać po schodach trzymając dosyć sporej wagi bagaż w mojej dłoni i chciałam wyjść z mieszkania nie zauważona, jednak to się nie stało.

Wszyscy jeszcze siedzieli na dole, a gdy usłyszeli moje kroki a następnie zauważyli walizkę w mojej dłoni zamarli. Osobiście uważam że mogło to wyglądać myląco, bo chwilę po rozmowie z chłopakiem wychodzę ze spakowaną walizką z domu. Trochę taka powtórka z rozrywki, jednak nie tym razem.

Jednak główna rolę grała tutaj moja twarz, która była cała zalana łzami, a nowe przybywały co sekundę. Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze moje trzęsące się z nerwów i strachu ciało, które ledwo pozwalało mi na stanie na prostych nogach. Nie mam pojęcia jak poradzę sobie z dojazdem do Filadelfii, ale ja mogę się pomęczyć. Bylebym mogła dotrzeć na czas.

- Ja.. - zatrzymałam się i próbowałam przełknąć wielką gule, która blokowała mi gardło.

- Van co jest?- Emily wstała z podłogi i powoli do mnie podeszła. Kątem oka również zauważyłam Oliviera, który niespokojnie poruszył się na swoim miejscu i zacisną szczękę z taką siłą, że stojąc kilka metrów od niego miałam wrażenie, że słyszałam jak miażdży sobie szóstki.

Wzięłam głęboki wdech zanim wypowiedziałam chociażby jedno słowo i przymknęłam oczy wypuszczając powietrze ze świstem.

- Muszę jechać do Filadelfii. - wypowiedziałam to wszystko na jednym wdechu.

- Ale po co? - Sophi dołączyła się do wywiadu. Proszę laski, nie teraz.

- Dziadek on..- zatrzymałam się, bo nie byłam w stanie wypowiedzieć tego na głos. Jedynie rozpłakałam się jeszcze bardziej.

Związani miłościąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz