- No nie lubi mnie! Po prostu mnie nie lubi! - Gdy tylko przekroczyłam próg swojego mieszkania, doszedł do mnie rozżalony głos Luke'a. A w sumie to bardziej jego żałosne jęczenie, które dudniło w ścianach całego mieszkania.
Gdy spojrzałam w stronę salonu chłopak wzdychał i wykrzywiał twarz w grymasie. Leżał w poprzek na fotelu, który stał tuż obok szklanego stolika kawowego. Jego nogi wystawały z jednej strony fotela i bezwładnie opadały w dół, za to z drugiej strony fotela wystawała głowa oraz ręce. Prawa ręka była wyprostowana jak struna, za to lewa była zgięta w pół, a wierzch dłoni dramatycznie opadała na jego czoło.
Wyglądał jakby urwał się z jakiegoś cyrku i właśnie ćwiczył swoją pozę na drążku do akrobacji. Nie sądziłam, że chłopak jest w stanie wytrzymać tak długo w takiej pozycji, bez jęku i braku skurczu w ręce. Ani wrzasku o tym, że umiera. Chyba zbyt słabo oceniałam jego umiejętności.
Pokręciłam głową z dezaprobatą widząc z kim się zadaje. Kochałam ich całym sercem, ale czasami po prostu nie mogłam pojąć zachowania takich delikwentów jak on. Był jeszcze większą królową dramatu ode mnie, chociaż nie sądziłam, że w ogóle tak można i zachowywał się jakby co najmniej grał w jakiejś operze mydlanej.
- Nie przeżywaj Luke. - Madison ostentacyjnie przewróciła oczami. Zauważyłam to stojąc parę metrów od niej, co było sporym wyczynem. - Ona nie ma ostatnio na nic czasu. Wyluzuj. To, że Van nie miała okazji się z tobą przywitać nic nie znaczy. - powiedziała nie podzielając rozpaczy chłopaka. Aha, czyli chodziło o mnie.
- Coś zrobiłem? Przecież ja jestem najukochańszą istotą stąpającą po tej ziemi! - zawył płaczliwie. - Mnie się nie da nie lubić! - nie widziałam końca tego dramatu, przez co cicho parsknęłam śmiechem pod nosem. Zastanawiałam się czy dalej mam w ciszy przysłuchiwać się tej wymianie, czy się odezwać, ale wybrałam tą drugą opcje, gdy chłopak tylko otworzył swoje usta.
- Nic nie zrobiłeś, Lukey. - odezwałam się wchodząc w głąb pomieszczenia, zwracając tym na siebie uwagę reszty.
Chłopak jak oparzony podniósł się z fotela o mało się nie wywracając wraz z wspomnianym wyżej meblem, który nie miał tyle szczęścia i leżał na ziemi. Luke jak strzała wyrwał z miejsca i po nanosekundzie znalazł się przede mną.
- Ty.. - wycelował we mnie palcem wskazującym i gniewnie zwęził oczy. - Co ty sobie wyobrażasz w ogóle, niewdzięcznico. - fukną obrażony. - Przychodzisz tutaj tak nagle, bez żadnych.....
Kolejny, który nazwał mnie niewdzięcznicą. Super. Jeszcze trochę i będę miała inne imię. Najpierw Kevin, teraz on. Może powinnam zacząć zastanawiać się kto następny użyje na mnie tego określenia.
- Mieszkam tutaj. - wtrąciłam, głupkowato się uśmiechając przy tym.
- Hej, hej, hej! Nie przerywaj mi jak do ciebie mówię. - zabrzmiał jak typowa mamuśka, która karci mnie za moje złe zachowanie. - Nawet się ze mną nie widziałaś! - oburzenie wraz z rozczarowaniem przejęło jego głos.
- Przepraszam, Lukey. - uśmiechnęłam się przepraszająco. - Nie chciałam żeby tak wyszło.
- Mów dalej. - uniósł wysoko podbródek i spojrzał na mnie z góry. Jego wzrok o wiele złagodniał, ale wciąż był pełen żalu.
- Po prostu ostatnio musiałam pobyć sama ze sobą, ale obiecuję wszystko naprawić. - podeszłam bliżej, odstawiając swoją torebkę na komodę. - Może na początku w ramach przeprosin cały jutrzejszy dzień poświęcę tobie, zgoda? - zrobiłam słodkie oczka.
Luke miał rację. Nie widziałam się z nim odkąd wylądowałam w kraju prawie dwa miesiące temu. Chłopak wcześniej był w Kanadzie i załatwiał jakieś sprawy rodzinne, przez co cały czas się mijaliśmy. Już nie mówiąc o tym okresie, gdy byłam we Włoszech i z chłopcami widziałam się bodajże raz, oczywiście bez tego jednego, który był powodem mojego wyjazdu.
CZYTASZ
Związani miłością
RomanceDruga cześć opowiadania „Tylko zakład". Nadszedł w końcu dzień, w którym wyjeżdżam na studia do Nowego Jorku. Czekałam na to całe życie, jednak nie wiedziałam, że to wszystko właśnie tak się potoczy.