Pierwszy tydzień listopada mija spokojnie. Na czwartek jestem umówiona z Lathan'em i tego dnia wszystko wydaję się płynąć idealnie. Stoję właśnie przy szafce i wkładam do niej książki, kiedy Lathan opiera się o szafkę obok.
-Co tam? - Pytam, zamykając szafkę.
-Wpadłem na pomysł - Mówi. Unoszę brew do góry.
-Jaki?
-Chodźmy dzisiaj do mnie do domu - Mówi. Ściągam brwi.
-Okej, czemu nie - Mówię, a chłopak się uśmiecha - Jest jakiś powód tego pomysłu?
-Ja poznałem twoją mamę, chciałbym żebyś poznała moich rodziców - Wzrusza ramionami.
-Okej - Mówię. Uśmiecha się, puszcza mi oczko i odchodzi. Stoję chwilę, patrząc za nim, a potem się obracam i prawie wpadam na Amy.
-Co tam? - Pyta dziewczyna, a ja zerkam na nią.
-Nic - Odpowiadam.
- Co chciał Lathan?
-Idziemy dzisiaj do niego do domu - Ruszam z dziewczyną korytarzem - A nie do kawiarni, jak zawsze.
-Czemu?
-Bo stwierdził, że on ostatnio poznał moją mamę, więc chce, żebym ja poznała jego rodziców.
-To słodkie - Mówi dziewczyna. Wzruszam ramionami.
-Lubię go - Zerkam na dziewczynę - Serio. To spoko chłopak.
Amy kiwa głową.
Reszta lekcji mija mi spokojnie. Po szkole wychodzę przed budynek i znajduje Lathan'a z chłopakami. Wszyscy witają się ze mną entuzjastycznie, mimo tego, że widzieliśmy się w szkole przez pół dnia.-Dobra, to my idziemy - Zarządzą po chwili rozmowy Lathan. Żegnam się ze wszystkimi i idę za chłopakiem na przystanek.
-Nawet nie wiem gdzie mieszkasz - Mówię. Uśmiecha się.
-To serio śmieszne, jak mało o sobie wiedzieliśmy do tej pory - Mówi.
-Co mieliśmy o sobie wiedzieć, skoro nawet nie rozmawialiśmy? - Podjeżdża autobus.
-Też racja.
-Czemu mnie nienawidziłeś? - Pytam po chwili ciszy. Mówię na tyle cicho, żeby ludzie dookoła nie słyszeli, ale też tak, żeby Lathan słyszał.
-Przyjaźnisz się z Alanem, a ja go z wiadomych powodów nie lubię - Wzrusza ramionami - Poza tym zawsze ta wasza paczka wydawała się taka... wyniosła. Strasznie z góry patrzeliście na nas i na to, że niby mało się uczymy. To było denerwujące.
-Serio tak to wyglądało? - Lathan kiwa głową - Wiesz co, ja nigdy nie patrzyłam na was z góry. Raczej... byłam zażenowana poziomem waszych żartów, czasami - Mówię. Patrzymy chwilę na siebie a potem parskamy śmiechem.
-Świetnie, dzięki za komplement.
-Ale nigdy nie uważałam was za jakiś idiotów totalnych, pod względem naukowym, I w sumie... trochę się was bałam i strach maskowałam taką pogardą, chyba.
-Bałaś się nas? - Lathan patrzy na mnie ze zdziwieniem.
-Jezu, byliście tymi szalonymi, głośnymi i robiącymi ciągle przypały - Wykręcam oczami - To jasne że się was bałam.
-Wciąż robimy przypały i już się nas nie boisz - Zauważa chłopak.
-Bo teraz was znam. Co nie znaczy, że popieram wszystko co robicie - Zaznaczam. Lathan się śmieje.
-Wysiadamy - Informuje chłopak. Tak jak myślałam, docieramy do jednaj z bogatszych dzielnic Los Angeles. Ruszamy przed siebie - To w sumie bardzo dobrze że się poznaliśmy.
-Ja też się cieszę. Spoko jest mieć osobę, z którą można spędzić tak przyjemnie czas - Wkładam ręce w kieszenie płaszcza. Zerka na mnie.
-Masz już jakieś wspomnienie? - Pyta.
-Nie wiem. Fajny był ten dzień, gdy nie było Alana i Amy. Ta impreza też była fajna.
-Niedługo będzie kolejna. Wpadniesz?
-Kiedy?
-Za tydzień w piątek.
-Pomyślę - Mówię chociaż wiem, że raczej nie przyjdę.
-Nie chcesz - Mówi - Czemu nie chcesz?
-Chłopaki mnie lubią, ale twoja dziewczyna za mną nie przepada - Zerkam na niego - A ona pewnie tam będzie. Nie chce, żeby urządziła mi z życia piekło.
-Nie urządzi - Mówi - Pogadam z nią. Będzie dla ciebie miła.
-Jasne - Uśmiecham się krzywo. Docieramy pod wielki dom. Wchodzimy na podwórko i ruszamy na podwórko. Drzwi otwierają się i staje w nich kobieta.
-Oh, dzień dobry, dzień dobry - Mówi od razu. Chwyta mnie w ramiona i zamyka w uścisku.
-Dzień dobry - Mówię i śmieję się.
-Mamo daj jej oddychać - Upomina kobietę i wchodzi do środka. Kobieta puszcza mnie i pozwala wejść do środka. Stoi przy nas gdy się przebieramy.
-Mów mi Zoe, kochanie - Ściska moją dłoń i uśmiecha się szeroko - Jakaś ty śliczna, Boże - Chwyta moje brązowe włosy.
-Dziękuje - Czerwienie się. Lathan przewraca oczami.
-Mamo...
-Przestań Lathan - Upomina go - Ryan chodź tu! - Woła. Po chwili z głębi domu przychodzi mężczyzna, domyślam się od razu, że to ojciec Lathan'a.
-Dzień dobry - Mówi i chwyta mnie za rękę - Miło mi cię poznać... - Zawiesza głos.
-Lily - Mówię - Lily Bryant.
-Bryant... twoja rodzina ma firmę?
-Moja mama, tak.
-Oh Ryan, nie wypytuj już jej. Jesteście głodni?
-Ja nie. Dziękuje - Mówię od razu. Kobieta patrzy na mnie.
-Nie wierzę. Zrobiłam makaron. Macie go zjeść. Lathan zabierz Lily na jedzenie i zrób herbaty - Zarządza - Nie będę wam przeszkadzać - Uśmiecha się i odchodzi. Lathan drapie się po głowie i rusza, a ja za nim.
-Przepraszam za nią... Ona już taka po prostu jest.
-Słodka jest - Zapewniam.
-Polubiła cię - Mówi.
-Serio? - Lathan nakłada jeszcze ciepły makaron na talerze.
-Tak - Stawia talerz przede mną i podaje mi sztućce - Herbaty?
-Poproszę. Zielonej.
Kiwa głową i wstawia wodę. Wyciąga dwa kubki, wkłada do środka saszetki od herbaty i siada do stołu.
-Alice tak nie lubi - Mówi i krzywo się uśmiecha. Spuszczam wzrok i powoli zaczynam jeść.
-Moja mama też cię polubiła - Mówię - Musisz niedługo do nas przyjechać. Na pewno się ucieszy.
Chłopak uśmiecha się szeroko. Po zjedzeniu bierzemy herbatę i idziemy na górę. Pokój Lathan'a jest dość przytulny. Moją uwagę przyciąga zdjęcie z chłopakami oprawione w ramkę, stoi na biurku.
-Słodkie - Mówię.
-Dzięki.
Siadamy razem do lekcji, jak zresztą zawsze. I bardzo miło spędzamy to popołudnie, śmiejąc się, rozmawiając i dyskutując.
Myślę, że serio fajnie jest mieć Lathan'a, który jest tak inny od moich dotychczasowych przyjaciół. Bo chyba każdy musi mieć taką inną, zupełnie różną od nas osobę, żeby być w pełni sobą.~~~~~~~~~~~~
Wiem, długo mnie nie było. Ale przez zdalne postaram się nadrobić.
Ily
CZYTASZ
The quality of the smile★ Lil Mosey★
FanfictionChyba 1 Książka o Lil Mosey'u po polsku Podobno przeciwieństwa się przyciągają. Dwie różnie osoby a jednak coś ich połączy. Miłość czy przyjaźń? Historia o Mosey'u i Lily.