10

26 7 1
                                    

Pierwszy tydzień listopada mija spokojnie. Na czwartek jestem umówiona z Lathan'em i tego dnia wszystko wydaję się płynąć idealnie. Stoję właśnie przy szafce i wkładam do niej książki, kiedy Lathan opiera się o szafkę obok.

-Co tam? - Pytam, zamykając szafkę.

-Wpadłem na pomysł - Mówi. Unoszę brew do góry.

-Jaki?

-Chodźmy dzisiaj do mnie do domu - Mówi. Ściągam brwi.

-Okej, czemu nie - Mówię, a chłopak się uśmiecha - Jest jakiś powód tego pomysłu?

-Ja poznałem twoją mamę, chciałbym żebyś poznała moich rodziców - Wzrusza ramionami.

-Okej - Mówię. Uśmiecha się, puszcza mi oczko i odchodzi. Stoję chwilę, patrząc za nim, a potem się obracam i prawie wpadam na Amy.

-Co tam? - Pyta dziewczyna, a ja zerkam na nią.

-Nic - Odpowiadam.

- Co chciał Lathan?

-Idziemy dzisiaj do niego do domu - Ruszam z dziewczyną korytarzem - A nie do kawiarni, jak zawsze.

-Czemu?

-Bo stwierdził, że on ostatnio poznał moją mamę, więc chce, żebym ja poznała jego rodziców.

-To słodkie - Mówi dziewczyna. Wzruszam ramionami.

-Lubię go - Zerkam na dziewczynę - Serio. To spoko chłopak.

Amy kiwa głową.
Reszta lekcji mija mi spokojnie. Po szkole wychodzę przed budynek i znajduje Lathan'a z chłopakami. Wszyscy witają się ze mną entuzjastycznie, mimo tego, że widzieliśmy się w szkole przez pół dnia.

-Dobra, to my idziemy - Zarządzą po chwili rozmowy Lathan. Żegnam się ze wszystkimi i idę za chłopakiem na przystanek.

-Nawet nie wiem gdzie mieszkasz - Mówię. Uśmiecha się.

-To serio śmieszne, jak mało o sobie wiedzieliśmy do tej pory - Mówi.

-Co mieliśmy o sobie wiedzieć, skoro nawet nie rozmawialiśmy? - Podjeżdża autobus.

-Też racja.

-Czemu mnie nienawidziłeś? - Pytam po chwili ciszy. Mówię na tyle cicho, żeby ludzie dookoła nie słyszeli, ale też tak, żeby Lathan słyszał.

-Przyjaźnisz się z Alanem, a ja go z wiadomych powodów nie lubię - Wzrusza ramionami - Poza tym zawsze ta wasza paczka wydawała się taka... wyniosła. Strasznie z góry patrzeliście na nas i na to, że niby mało się uczymy. To było denerwujące.

-Serio tak to wyglądało? - Lathan kiwa głową - Wiesz co, ja nigdy nie patrzyłam na was z góry. Raczej... byłam zażenowana poziomem waszych żartów, czasami - Mówię. Patrzymy chwilę na siebie a potem parskamy śmiechem.

-Świetnie, dzięki za komplement.

-Ale nigdy nie uważałam was za jakiś idiotów totalnych, pod względem naukowym, I w sumie... trochę się was bałam i strach maskowałam taką pogardą, chyba.

-Bałaś się nas? - Lathan patrzy na mnie ze zdziwieniem.

-Jezu, byliście tymi szalonymi, głośnymi i robiącymi ciągle przypały - Wykręcam oczami - To jasne że się was bałam.

-Wciąż robimy przypały i już się nas nie boisz - Zauważa chłopak.

-Bo teraz was znam. Co nie znaczy, że popieram wszystko co robicie - Zaznaczam. Lathan się śmieje.

-Wysiadamy - Informuje chłopak. Tak jak myślałam, docieramy do jednaj z bogatszych dzielnic Los Angeles. Ruszamy przed siebie - To w sumie bardzo dobrze że się poznaliśmy.

-Ja też się cieszę. Spoko jest mieć osobę, z którą można spędzić tak przyjemnie czas - Wkładam ręce w kieszenie płaszcza. Zerka na mnie.

-Masz już jakieś wspomnienie? - Pyta.

-Nie wiem. Fajny był ten dzień, gdy nie było Alana i Amy. Ta impreza też była fajna.

-Niedługo będzie kolejna. Wpadniesz?

-Kiedy?

-Za tydzień w piątek.

-Pomyślę - Mówię chociaż wiem, że raczej nie przyjdę.

-Nie chcesz - Mówi - Czemu nie chcesz?

-Chłopaki mnie lubią, ale twoja dziewczyna za mną nie przepada - Zerkam na niego - A ona pewnie tam będzie. Nie chce, żeby urządziła mi z życia piekło.

-Nie urządzi - Mówi - Pogadam z nią. Będzie dla ciebie miła.

-Jasne - Uśmiecham się krzywo. Docieramy pod wielki dom. Wchodzimy na podwórko i ruszamy na podwórko. Drzwi otwierają się i staje w nich kobieta.

-Oh, dzień dobry, dzień dobry - Mówi od razu. Chwyta mnie w ramiona i zamyka w uścisku.

-Dzień dobry - Mówię i śmieję się.

-Mamo daj jej oddychać - Upomina kobietę i wchodzi do środka. Kobieta puszcza mnie i pozwala wejść do środka. Stoi przy nas gdy się przebieramy.

-Mów mi Zoe, kochanie - Ściska moją dłoń i uśmiecha się szeroko - Jakaś ty śliczna, Boże - Chwyta moje brązowe włosy.

-Dziękuje - Czerwienie się. Lathan przewraca oczami.

-Mamo...

-Przestań Lathan - Upomina go - Ryan chodź tu! - Woła. Po chwili z głębi domu przychodzi mężczyzna, domyślam się od razu, że to ojciec Lathan'a.

-Dzień dobry - Mówi i chwyta mnie za rękę - Miło mi cię poznać... - Zawiesza głos.

-Lily - Mówię - Lily Bryant.

-Bryant... twoja rodzina ma firmę?

-Moja mama, tak.

-Oh Ryan, nie wypytuj już jej. Jesteście głodni?

-Ja nie. Dziękuje - Mówię od razu. Kobieta patrzy na mnie.

-Nie wierzę. Zrobiłam makaron. Macie go zjeść. Lathan zabierz Lily na jedzenie i zrób herbaty - Zarządza - Nie będę wam przeszkadzać - Uśmiecha się i odchodzi. Lathan drapie się po głowie i rusza, a ja za nim.

-Przepraszam za nią... Ona już taka po prostu jest.

-Słodka jest - Zapewniam.

-Polubiła cię - Mówi.

-Serio? - Lathan nakłada jeszcze ciepły makaron na talerze.

-Tak - Stawia talerz przede mną i podaje mi sztućce - Herbaty?

-Poproszę. Zielonej.

Kiwa głową i wstawia wodę. Wyciąga dwa kubki, wkłada do środka saszetki od herbaty i siada do stołu.

-Alice tak nie lubi - Mówi i krzywo się uśmiecha. Spuszczam wzrok i powoli zaczynam jeść.

-Moja mama też cię polubiła - Mówię - Musisz niedługo do nas przyjechać. Na pewno się ucieszy.

Chłopak uśmiecha się szeroko. Po zjedzeniu bierzemy herbatę i idziemy na górę. Pokój Lathan'a jest dość przytulny. Moją uwagę przyciąga zdjęcie z chłopakami oprawione w ramkę, stoi na biurku.

-Słodkie - Mówię.

-Dzięki.

Siadamy razem do lekcji, jak zresztą zawsze. I bardzo miło spędzamy to popołudnie, śmiejąc się, rozmawiając i dyskutując.
Myślę, że serio fajnie jest mieć Lathan'a, który jest tak  inny od moich dotychczasowych przyjaciół. Bo chyba każdy musi mieć taką inną, zupełnie różną od nas osobę, żeby być w pełni sobą.

~~~~~~~~~~~~

Wiem, długo mnie nie było. Ale przez zdalne postaram się nadrobić.

Ily

The quality of the smile★ Lil Mosey★Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz