#9

1K 76 36
                                    

Zielone ślepia wpatrywały się w delikatnie rysy twarzy.

— Wygląda tak niepozornie

Trzęsąca się dłoń musnęła delikatnie tę spoczywają obok, należącą do śpiącego chłopka.

— Ma bardzo gładką skórę

Poranione usta wygięły się w ciepłym uśmiechu.

— Naprawdę przypomina dziewczynę

***

Tadeusz spał. Opierając głowę na wygiętej ręce, oddychał spokojnie. Był to jego pierwszy, głęboki sen od kilku tygodni.

Rudy nie mógł napatrzeć się na przyjaciela, który stoicko, jak za dawnych lat wypoczywał u jego boku. Swymi paliczkami gładził delikatnie kościste dłonie Tadeusza. Były szczupłe i smukłe, Rudy lubił w nich jednak najbardziej ciepło nadgarstka mieszające się z chłodem opuszków. Skupiając całą swoją uwagę na obserwowaniu po kolei każdego paznokcia, nie zauważył nawet jak tętno Tadeusza przyspiesza.

— Janek, co ty mi robisz? — rzekł zaspanym tonem Zawadzki, zahaczając sprytnie swoimi palcami o palce Bytnara. Ich dłonie złączyły się z łatwością.

— Teraz to ty mnie zaatakowałeś, Zosiu — rzekł szeptem Rudy, spoglądając na ich uścisk. Czując jak speszona ręka Tadeusza ucieka, zacisnął swoją dłoń na materiale jego rękawa. — Hej! Ale możesz atakować mnie dalej.

Zośka roześmiał się cicho, po czym ignorując zaczepkę przetarł twarz dłońmi. Przeciągając się w miarę możliwości, usiadł po turecku w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego głowa. Zatroskany dotknął dłonią czoła rannego.

— Jak się czujesz, Januś?

Bytnar spojrzał na niego zadziornie.

— Wspaniale, czuję jak młody Bóg — po chwili chłopak sapnął, czując narastający ból w klatce piersiowej. — Choć przyznam, że... — kaszel ponownie przerwał mu wypowiedź. — Ciężko mi się oddycha. Może to przez twoje ciepło, Tadziu.

— Nie żartuj mi tu — odparł Zawadzki, odchylając delikatnie koszulę leżącego. — Bandaże na szczęście nie przeciekły na wylot — stwierdził, widząc drobne, zasuszone plamy na białym materiale.

— Widzisz? To znaczy, że wracam do zdrowia. Daj mi parę dni i będę znów biegał z tobą na akcje z chłopakami.

Tadeusz pokiwał głową z absurdem i uśmiechnął się smutno. Cieszył się, że Rudy wciąż miał dobry humor. Ktoś musiał w końcu napawać ich serca szczęściem w gorszych momentach. Wieczny realizm i smutek Zośki nie pomagały im przecież w żadnym stopniu.

***

— Wróć proszę z powrotem do rodziny — stanowczy głos młodzieńca wypełnił przedpokój warszawskiego mieszkania.

— Nie rób mi tego. Nie możesz mnie ciągle porzucać. Kim ja dla ciebie jestem, Tadeusz? Kim? — dziewczęcy krzyk był pełen przejęcia, ukrytego żalu.

Hala stała niezgrabnie w półmroku korytarza, trzymając w trzęsącej się z nerwów dłoni mokry parasol. Drobne strumyki spływały po jego czarnym materiale, mocząc czerwony, postarzały dywan. Policzki dziewczyny były rumiane z zimna, a oczy podkrążone. Wyglądała na przemęczoną, dźwigającą od kilku dni emocjonalny ciężar w swoim delikatnym sercu.

— Osusz się w łazience, później porozmawiamy — Tadeusz wskazał jej dłonią pomieszczenie, szepcąc przy tym spokojnie.

Dʟᴀᴄᴢᴇɢᴏ? // Rᴜᴅʏ x Zᴏśᴋᴀ Kamienie na SzaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz