16:05
Delikatne pukanie do drzwi wejściowych. Już są.
Zośka zerwał się z tymczasowego łóżka Rudego. Szybkim krokiem pokonał salon i korytarz. Otworzył drzwi.
Tak to one.
Na pierwszym planie bowiem pojawiła się starsza kobieta - pani Zdzisława, mama Rudego. Rozczochrane włosy, jasna cera i zapadnięte policzki były jak na panią Bytnar czymś strasznym. Kobieta ta, była zawsze pięknie ubrana z bujnymi, świeżymi lokami i delikatnym makijażem. Często mawiała, że: "kobieta wojny powinna wyglądać pięknie, żeby przyszłe pokolenie nie umarło ze śmiechu". Jednak jak można było zauważyć obecnie, jej własne słowa nieco ją przerosły.
Zośka zaprosił kobiety gestem ręki do środka i zamknął za nimi drzwi. Zaprowadził je bez słowa do pokoju, w którym leżał Rudy, a sam oparł się o ramę drzwi. Widział, że obie są roztrzęsione, więc nie zamierzał bawić się w niepotrzebne grzeczności.
Kobieta podeszła małymi krokami do łóżka, na którym leżał młody Bytnar i spojrzała się na niego z niedowierzaniem.
— Synuś, Jezus Maria! Jak mogli ci to zrobić? Janek, Boże...— pochyliła się nad nim i objęła jego twarz rękoma — Było się słuchać matki, było czekać w spokoju, a nie biegać po mieście i na złość działać szkopom.
Głos kobiety mimo przejęcia brzmiał pretensjonalnie.
— Mamo? — chłopak popatrzył się na nią z wyrzutem — Jakbym teraz mógł chodzić, to chwyciłbym broń Zośki i zabił na mojej drodze każdego, co nasz naród pragnie zniszczyć. Słyszysz mnie, mamo? Każdego! Jak mówił Piłsudski.
— Przestań! Piłsudski tylko głupoty powkładał ludziom do głów. Co ci z jego słów przyszło, synu? Polski nie zbawiłeś, a już leżysz jak nieżywy! — uniosła się, a po jej policzkach popłynęły drobne łzy — Od początku mówiłam. Oni są za silni! Taki młody polaczek nie pokona smoka, wiesz? Nie ma sensu tracić życia na bzdury i figle. Gdybyś siedział cicho, byłbyś zdrów. — wyszeptała z żalem i opadła na łóżko tuż obok rannego.
Rudy przybrał neutralny wyraz twarzy, choć jego wnętrze burzyło się od niewyżytych emocji. Słowa jego matki zwyczajnie go denerwowały.
— Tak jak gołębiarz, mamo?
— Jaki znowu gołębiarz?
— Dzieciak, trzynaście lat. Hodował i sprzedawał gołębie. Powiedział to samo co ty, a kilka dni później został rozstrzelany pod murem. Gdybyśmy z Zośką nie uciekli, też by nas zabili, rozstrzelali jak kaczki. A ty mówisz, matko, żebym cicho siedział? — Rudy, aż uniósł się delikatnie i oparł głowę o ramę łóżka. Patrzył teraz przenikliwie na matkę, czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
— Jesteś jak ojciec — odparła kobieta po dłuższej chwili ciszy. — Tylko, że on nie działał według Piłsudzkiego, on działał głównie dla pieniędzy. Miał z tego jakieś korzyści. A ty jakie masz korzyści ze swoich postępowań? Możliwość bycia warzywem w wieku niespełna dwudziestu kilku lat?
— Nie jestem warzywem! — krzyknął Janek. Jego głos brzmiał stanowczo, lecz rozpaczliwie. Wszyscy w pokoju, aż zamarli. Nikt nie spodziewał się tak silnego tonu od pokrzywdzonego — Leżę tu za moją ojczyznę, a nie dla cholernych pieniędzy! Nie chodzę do fryzjera i nie kupuję na lewo posrebrzanych łańcuszków, tylko oddaję się dla ojczyzny. Dla ojczyzny! Nie jesteś prawdziwą Polką. Wiesz dlaczego? Bo żyjesz nie-polsko. Czekasz na wielkie odrodzenie się narodu. Ale wiesz, że Polska się sama nie zbawi? Trzeba... — zaczęło się. Silny kaszel i fale dreszczy. Gorączka. Zbyt dużo emocji jak na rannego.
— Rudy! — krzyknął Zośka i podszedł bliżej łóżka. Następnie zwrócił się do starszej kobiety — Proszę, niech pani go przypilnuje, zaraz wrócę z pomocą.
Zośka podbiegł do telefonu wiszącego przy drzwiach i wykręcił dobrze znany mu numer. Już po chwili odezwał się głos starszego mężczyzny.
— Witam, tu zakłady cukiernicze na Żoliborzu. Zamówienia przyjmujemy od godziny jedenastej do szesnastej. Proszę zadzwo...
— Czy jest mały?
— Słucham? To linia cukiernicza, proszę nie zawracać mi głowy.
— Bardzo pana proszę! Czy jest mały?
— Czego Pan nie rozumie!? — ton właściciela lokalu był dość wrogi.
— Tu się toczy los o polskie życie — powiedział przekonująco Tadeusz, opierając się z słuchawką w dłoni o pobliską ścianę.
— Ostatni raz... — szepnął starszy i oddalił się od słuchawki telefonu.
Po chwili głos w telefonie przejął młody mężczyzna:
— Zośka, to ty?
—Tak, gdzie jest lekarz? Rudy potrzebuje natychmiastowej pomocy.
— Posłuchaj Tadeusz, wolne terminy są dopiero od przyszłego tygodnia. Próbowałem go załatwić wcześniej, ale gość jest nieubłagany — tłumaczył się zacięcie chłopak. W jego głosie było słychać prawdziwe przejęcie tą sytuacją.
— Numer.
— Co?
— Podaj mi do niego numer! — zmieniający się co chwilę ton Zośki, był bardzo zatrważający. Zmęczenie, złość i strach miotały nim wewnętrznie, co było wyraźnie widać i słychać.
— Zośka, przyjdź na zaplecze do jubilera. Zwołam chłopaków, zaraz będziemy. Przegadamy to na żywo — rzekł i od razu się rozłączył.
Tadeusz nie czekając, zdjął z wieszaka płaszcz i krzycząc szybkie: "idę załatwić pomoc" wybiegł z kamienicy. Pokonywał kolejne uliczki, potrącając czasem niechcący pojedynczych ludzi. Musiał wyglądać dość dziwnie, bo większość osób spoglądała na niego z lękiem, bądź z oburzeniem. Nie obchodziło go jednak obecnie nic, poza dobrem Janka.
W końcu dotarł do celu. Z impetem wtargnął do lokalu z biżuterią. Odsunął kotarę i znalazł się na wyczekiwanym zapleczu.
— Zośka, w końcu! — krzyknął gruby zajadając się kawałkiem przestarzałej bułki.
Na miejscu siedziało już kilku chłopaków, w tym sam Anoda.
— Powiem Ci, że oficjalnie twoja akcja została mianowana najbardziej szczeniacką...— zaczął Anoda.
— Zamknij się, proszę — odrzekł niskim głosem Zośka — Rudy potrzebuje pomocy, leży teraz w domu i dusi się własną krwią, a ty mi teraz mówisz o tym jak bardzo jestem beznadziejny?
— Wiesz, że za takie słowa w moim kierunku możesz sobie sporo nagrabić? — najstarszy zaczął unosić ton, jednak jego słowa przerwał któryś chłopak z pozostałych.
— Panowie, nie ma teraz czasu ma kłótnie. Zośka, potrzeba lekarza prawda? — odezwał się jeden z najmłodszych harcerzy.
— Owszem. Jak najszybciej, najlepiej dzisiaj — odparł zmarnowany chłopak, stojąc z lekkim garbem.
— Masz pieniądze?
— Mam — kiwnął głową Tadeusz.
Wszyscy zebrani spojrzeli po sobie ze zdumieniem. Nikt jednak nie zamierzał się teraz wtrącać.
— Idziesz teraz do domu, wyjmujesz pieniądze na stół. Zaraz załatwię Ci lekarza, trochę płatnego, ale lekarza — odparł harcerz
Zośka nie wiedząc co powiedzieć szepnął szybkie "uwielbiam cię" i wybiegł z salonu. Zatrzymując pobliską dorożkę i rzucając siedzącemu w niej młodzikowi kilka monet, wyruszył jak najszybciej z powrotem w stronę mieszkania.
W domu spotkał go jednak pewien dziwny incydent.
Przy drzwiach zastał matkę Rudego, która właśnie rozmawiała przez domowy telefon wiszący w korytarzu. Nie było by w tym jednak nic dziwnego gdyby nie fakt, że język w jakim prowadziła konwersację, nie był językiem polskim. Rozmawiała ona po niemiecku, śmiejąc się co chwilę.
Co z tą kobietą jest nie tak? - pomyślał Zośka.
CZYTASZ
Dʟᴀᴄᴢᴇɢᴏ? // Rᴜᴅʏ x Zᴏśᴋᴀ Kamienie na Szaniec
Historical FictionNasza miłość wojenna Do innych jest niepodobna Naszą miłość wojenną Trzeba szybko wykochać do dna Nasza miłość wojenna Jest pośpieszna i smutna Dano ten jeden dzień nam Nie przyrzeczono jutra ~ Joanna Rawik Opowiadanie nie zawiera aktów fizyczni...