#12

1K 73 15
                                    

Trzech młodych mężczyzn przemierzało wąską alejkę zbytnio się przy tym nie spiesząc. Podążając ramię w ramię, dyskutowali ze sobą na przeróżne tematy. Wymieniali się pomysłami na kolejne akcje przeciwko okupantom, poglądami dotyczącymi obecnej sytuacji w kraju, dochodząc do wątków błahych, skupiających się na wspominkach z przeszłości czy rozterkach sercowych.

Było już ciemno. Jesienna aura zdarła ze wszystkich drzew liście, wyciskając w dodatku coraz częściej z chmur zimne, nieprzyjemne opady deszczu. Choć pogoda nie sprzyjała nastrojowej pogawędce, wędrujący warszawiacy nie mieli z tym najwyraźniej żadnego problemu.

— Och, Panowie, patrzcie na to — najniższy chłopak, idący dumnie po środku wskazał palcem na dość upiorny nieboskłon. — Chyba zaraz rozleje się na dobre.

Głośny śmiech odpowiedział mu od razu.

— A kto ma najbliżej do domu? — najwyższy popatrzył wyczekująco na towarzyszy, po czym wskazał na siebie. — Ja! Ja mam najbliżej!

— Aleksy, jak zwykle ci się poszczęściło! — Rudy klepnął go w ramię i spojrzał ponownie w niebo. — Chyba jako jedyny dzisiaj nie zmokniesz.

Wystarczyło słowo, a już po chwili na trzy głowy zaczęło spadać coraz więcej zimnych kropel. Żeby tego było mało, do mokrego przedstawienia dołączył się gwałtowny szkwał.

Bytnar złapał się odruchowo za ramiona. Mimo szybkiego chodu, jego marynarka przemokła na wylot. Przez swoje popołudniowe kaprysy, jako jedyny z trójki przyjaciół nie zabrał z domu płaszcza, twierdząc że nie będzie on mu potrzebny. Jak się okazało, jego myślenie było dość zgubne.

— Trzęsiesz się gorzej niż kamienica po bombardowaniu — rzucił Alek w stronę niższego, zapinając w pośpiechu guzik swojego płaszcza przy szyi.

Rudy spojrzał na niego kątem oka, jednak przez kolejny zryw wiatru, nie był w stanie odpowiedzieć na tę zaczepkę ani słowa. Było mu zimno, trząsł się w biegu. Ręce drętwiały mu na piersi, a deszcz wsiąkał w każdy skrawek jego ubrania. Gdy zaczął już myśleć o tym jak bardzo matka okrzyczy go niebawem przez jego lekkomyślność i narażanie swojego zdrowia, poczuł na plecach grubą warstwę materiału. Ciepły, wygrzany przez obce ciało płaszcz otulił jego zmoczoną sylwetkę. 

Chłopak obracając się ciekawsko do tyłu, ujrzał bladą twarz Tadeusza spoglądającą na niego z niezwykłą troską. 

— Tadeusz, nie wygłupiaj się — rzekł Janek, próbując oddać nakrycie z powrotem do właściciela. Jego wszelkie zamiary powstrzymało jednak ramię Zawadzkiego. Zośka upewniając się, że płaszcz nie spadnie z młodszego, przytrzymywał dłonią materiał na ramieniu Bytnara, wyglądając przy tym zupełnie tak, jakby go obejmował. Nikt jednak nie skupił na tym fakcie swojej uwagi, ważne zaś było to, aby jak najszybciej dotrzeć w suche miejsce.

Po kilku minutach, we trzech stanęli w progu kamienicy Alka. Łapiąc oddechy po męczącej podróży przystanęli pod dachem, opierając plecy o chłodne mury. Janek ubrany w szary, za duży płaszcz spojrzał w końcu rozradowanym wzrokiem na swojego wybawcę. Zdziwił się jednak nieco, zauważając jak usta Zośki stały się sine, a biała koszula całkowicie przyległa do poruszającego się szybko torsu. 

— Będziesz chory przez mnie, Zośka! — stwierdził szturchając zmarzłego chłopaka. — Załóż go teraz — rzekł Rudy, zaczynając zdejmować prochowiec.

Tadeusz widząc jego ruchy, odbił się od ściany i stając na przeciw Rudego, zaczął ubierać go z powrotem.

— Masz w nim zostać —stwierdził stanowczo i powstrzymując drżenie rąk, począł zapinać kolejne guziki.

Dʟᴀᴄᴢᴇɢᴏ? // Rᴜᴅʏ x Zᴏśᴋᴀ Kamienie na SzaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz