#3

2.2K 171 22
                                    

Godzina 21:00

Zośka siedział na parapecie wewnętrznym przy oknie.

Parapet ten był szeroki - idealny do wieczornego relaksu. Dodatkowo miejsce to było na przeciwko sypialni, dzięki czemu Tadeusz mógł nieustannie nadzorować stan Rudego.

Po wyjściu Słonia, nie dostał żadnej wiadomości. Nikt nie przyszedł, ani nie dzwonił. Może i dobrze? Zośka miał przynajmniej odrobinę czasu na poukładanie sobie w głowie najważniejszych faktów i myśli. Nie docierało do niego to, co wydarzyło się zaledwie kilka godzin temu. Gdy zamykał oczy, widział poszczególne obrazy z akcji pod Arsenałem. Atak, strzelanina, palący się gestapowiec... Jednak tym co utkwiło mu najbardziej w głowie, wręcz prześladowało jego myśli było pierwsze spojrzenie jakim obdarzył go Rudy. Te zalane krwią oczy wciąż miały w sobie niezwykły blask. Blask nadziei? A może blask radości? Tak czy inaczej, była to wyjątkowa iskra, która cały czas drażniła serce Zawadzkiego.

Poza myślami, zajmował się też obserwowaniem ciemnej alejki za oknem. Było to drugie piętro, więc widział poszczególnych ludzi dość wyraźnie. Środkiem ulicy szło właśnie dwóch gestapowców na wieczornej służbie. Ich zachowanie było dość dziwne, a dzięki ich donośnym głosom Zośka usłyszał fragment ich rozmowy:

- Hast du von diesem Überfall auf unseren Gefangenen gehört

(słyszałeś o tym zamachu na naszą więźniarkę?)

- Wer würde nicht hören? Anscheinend wurde Stefan entführt oder wie war er ...

(kto by nie słyszał? Podobno porwano tego Stefana czy jak mu tam...)

- Ja. Meiner Meinung nach macht es sowieso keinen Sinn. Es war der polnische Kadaver, der so gequält wurde, dass er nicht lange leben würde

(Tak. Moim zdaniem to i tak bez sensu. To polskie ścierwo było tak zakatowane, że długo sobie już nie pożyje)

Później słychać było tylko ten okropnie szyderczy śmiech.

Tadeusz zacisnął pięści, spuszczając głowę. Zrozumiał rozmowę szkopów. Razem z Rudym uczył się kiedyś obcego języka. Przez jakiś czas w przeszłości myśleli nawet o tym, by zostać szpiegami, jednak ich plany pozostały jedynie szczeniacką wyobraźnią.

Obecnie najchętniej rozszarpałby każdą jednostkę, która tknęła Rudego. Zabiłby własnoręcznie każdego, kto choć pozwolił na to, aby Janek został zraniony. Jego oddech przyśpieszył. Czasami bał się własnych myśli, ale tym razem nie mógł pozostać spokojny. Nie mógł darować sobie tego, że Rudego musiało spotkać takie nieszczęście. Jego wewnętrzne wzburzenie przerwał krzyk.

- Zabierz mnie stąd! Pomóż, pomóż. To boli.

Zośka rozejrzał się czujnie po pomieszczeniu. Jego ręce zadrżały.

Rudy. To był krzyk Rudego.

Bez wahania ruszył do swojego pokoju i spojrzał z trwogą na przyjaciela.

— Janek. Janek, jestem tutaj — rzekł łagodnym głosem i usiadł na łóżku przy rannym.

Rudy machał głową na boki, dławiąc się własną krwią. Miał łzy w oczach i grymas bólu na twarzy. Był w zupełnym amoku.

— Zo-Zosiu zabierz mnie ze sobą. Proszę - wybełkotał Rudy.

Tadeusz nie wiedział co zrobić. W popłochu chwycił głowę Janka, tak aby nie zrobił sobie krzywdy. Choć chłopak się fizycznie uspokoił, krew z jego ust wciąż wypływała strumieniem, brudząc okolice poduszki.

— Rudy, jesteś już bezpieczny. Jestem z tobą w moim pokoju, tak? Poznajesz mnie? - mówił opanowanym lecz pełnym lęku głosem — Spójrz na mnie. Dasz radę. Musisz być teraz silny. Dla siebie, dla innych. Dla mnie.  — szeptał, a jego usta zaczęły drżeć. — Pójdę teraz po wodę i miseczkę dobrze?

Rudy stanowczo się uspokoił. Wykaszlał resztę krwi i zamknął usta, co oznaczało koniec krwotoku. Zośka wrócił szybko z naczyniem pełnym wody i ręcznikiem. Chwycił przerażonego przyjaciela za ramiona i pomógł mu delikatnie się podnieść i oprzeć placami ramę łóżka. Wziął wacik zwilżony wcześniej wodą i delikatnie przemył twarz Rudego. Następnie ujmując go za rękę, zaczął dezynfekować jego rany spirytusem. Swoją ciepłą dłonią, pragnął dać chłopakowi nieco otuchy.

Po kilkunastu minutach walki z ranami, zdjął koszulę Bytnara. Jednak to, co tam zobaczył przewyższyło jego wszelkie oczekiwania. Na śniadym brzuchu znajdował się brudny opatrunek tamujący krew, a tuż pod nim druciane, grube szwy w kilku miejscach.

— Boże, co oni ci zrobili? — szepnął z niedowierzaniem i ścisnął mocniej dłoń Janka.

— To? To tylko rany — syknął z bólu — bardziej cierpi mój honor — uśmiechnął się delikatnie, po czym ponownie opanował go chwilowy wstrząs.

— Ja, ja może zmienię ci koszulę — odparł speszony Zośka, po czym momentalnie wstał z miejsca i wyszedł z pokoju.

Tak naprawdę wyszedł ochłonąć. Oparł się o ścianę i zakrył oczy dłońmi ubrudzonymi krwią Rudego. Nie potrafił spokojnie patrzeć na cierpiącego przyjaciela. Jednak nie mógł też się teraz załamywać. Musi być silny, nawet jeżeli będzie taki tylko dla Janka.

Dʟᴀᴄᴢᴇɢᴏ? // Rᴜᴅʏ x Zᴏśᴋᴀ Kamienie na SzaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz