#10

1K 87 15
                                    


Niepokój zalewał jego coraz intensywniej pulsujące serce. Zimny dreszcz przechodził po jego karku przy każdym, nawet najmniejszym dźwięku dochodzącym z zewnątrz. Dłonie co chwilę nerwowo pocierały uda, a głowa rozglądała się dookoła w poszukiwaniu kogokolwiek kto dałby jego podupadłej psychice choć gram nadziei.

Tadeusz przybył do prowizorycznego szpitala za Rudym, którego w wieczornych porach przewieziono nieoznakowanym samochodem należącym do instytucji. Była to podróż niebezpieczna, której z początku mało kto chciał się podjąć - jednak dzięki namowom Hali znalazło się kilku młodych mężczyzn, którzy słysząc w słuchawce telefonu pseudonim "Zośka" zdecydowali się pomóc.

Tym właśnie sposobem Jan Bytnar został oddany w ręce specjalistów i od ponad godziny leżał na stole przypominającym ten operacyjny. Zośki zaś nie wpuszczono do środka mimo wszelkich próśb. Stwierdzono, że jego obecność podczas operacji byłaby niehigieniczna dla pacjenta i niekomfortowa dla lekarza.

Tak też i niecierpliwy Zawadzki zdobił szpitalny korytarz swoją zgarbioną sylwetką, męcząc się z kolejnymi tikami nerwowymi. Drganie nogi, stukające palce o krzesło, zagryzane policzki. Maniakalnie zaczął się też wpatrywać się w jeden punkt - niewielką dziurę w ścianie na przeciwko - a kąciki jego ust drgały od nadmiaru emocji. Z minuty na minutę Zośka wariował coraz bardziej, nie zdając sobie nawet sprawy ze swojego zachowania. Był blady i wymęczony do tego stopnia, że jego podkrążone oczy mogłyby wręcz straszyć. Nie przypominał już dumnego, opanowanego przywódcy. Przykro było patrzyć na to, jak przesadny lęk i obawa mogą z łatwością zniszczyć człowieka o twardej psychice.

Zawadzki bał się w tej chwili. Tak bardzo się bał tego, że zaraz wyjdzie na jaw okrutna prawda. Tak bardzo przerażała go myśl o tym, że Jan, jego Janek może już nigdy nie otworzyć swych lśniących oczu; jego zawadiacki głos może już nigdy nie dotrzeć do wrażliwych uszu Zośki.

Zamyślił się w końcu, zastygając.

Co ja zrobię? Co pocznę bez Ciebie, Rudy? Komu będę mógł się poskarżyć na cały świat, z kim będę czytał ojczystą poezję przy gorącej herbacie? Kto zarazi mnie swym perlistym śmiechem, wprawi w zakłopotanie przypadkowym spostrzeżeniem? Skomplementuje niespodziewanie moją dłoń i spojrzy w me zmęczone oczy niewinnie? Któż taki, jak nie ty, Janku?  Uwierz, naprawdę Ciebie potrzebuję.

Głośne skrzypnięcie podwójnych drzwi otrzeźwiło natychmiast Tadeusza. Zauważając w ich progu niskiego człowieka w białym kitlu, jego ciało momentalnie uniosło się z drewnianego krzesła stając niemalże na baczność. Kroki jego ciężkich butów od razu powiodły go w stronę sali. W jego umyśle pozostało jedyne pytanie.

— Panie doktorze, co z nim? — spytał odważnie, ale i z wahaniem. Odpowiedź na którą czekał mogła zmienić jego życie nieodwracalnie. Mogła zarówno złamać jego serce, jak i wprawić je w stan nieprzeciętnej radości.

Lekarz zerknął spode łba na wysokiego chłopaka. Jego spojrzenie nie było mile, wynikało jednak nie z wrogości, a ze zwykłego przemęczenia. Tadeusz nie mógł z nich nic odczytać. Szczęście? Zawód? Nie, to żadna z tych emocji. Zauważył w nich raczej obojętność. Neutralność. Brak przejęcia. Były to bowiem oczy lekarza ówczesnych czasów, człowieka, którego już dawno przerosła emocjonalnie dawka codziennych niepowodzeń medycznych. Śmierć czy życie nie robiły na nim specjalnego wrażenia.

Zośka nie mógł wytrzymać napięcia. Miał ochotę potrząsnąć ciałem niepokojąco długo milczącego medyka, wydusić z niego każdy szczegół dotyczący Janka.

— Żyje? — pełne nadziei słowo wypadło z niecierpliwych ust Zośki.


Musi żyć.

Dʟᴀᴄᴢᴇɢᴏ? // Rᴜᴅʏ x Zᴏśᴋᴀ Kamienie na SzaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz