#11

1K 77 24
                                    

***

Szpitalna sala wypełniła się rumorem. Blady świt nie doczekał się swojego typowego spokoju.

— Mógłbyś chociaż zadzwonić do jej rodziny — Słoń, drużynowy przyjaciel Zośki kręcił się dookoła klinicznego łóżka, wymachując cienką kromką chleba. — Telefon wisi na pierwszym piętrze przy wejściu, idź tam. Nie spuszczę Rudego z oka, dopóki nie wrócisz, przysięgam! — wykrzyknął, stając nienaturalnie na baczność.

Zaczerwienione z przemęczenia oczy Zośki przeniosły się niechętnie na krągłą postać znajomego. Wymęczony umysł nie pozwalał mu na zaangażowanie się w rozmowę z kimkolwiek.

— Nie — odrzekł uparcie bez wahania. — Nigdzie nie idę.

Słoń na te słowa poruszył się niespokojnie. Jego ruchy były dość dramatyczne, przerysowane. Miotał się po salce, mówiąc coraz głośniej.

— Zośka, litości! To dziewczyna! Była tu z tobą i zniknęła. Żaden z chłopaków nie widział jej od tamtego czasu. — przejęty całą sytuacją, stracił aż apetyt. Wciskając pozostałość po przekąsce do kieszeni w marynarce, podszedł bliżej Zawadzkiego. — Idźże zadzwoń!

Tadeusz ściskając wciąż dyskretnie dłoń nieprzytomnego Bytnara, siedział przygarbiony w tym samym miejscu od kilku godzin. Drewniany taboret stał się jego stałym siedziskiem, a szpitalna sala oazą, naruszoną przez nieproszonego przybysza. Gruby wpadł do niej nad ranem, gdy tylko po okolicy rozniosła się wieść o ucieczce Hali. Tadeusz mimo zmartwienia, nie przejął się tym jednak tak jak powinien. Ten fakt wyraźnie zirytował Słonia, który jako jedyny z drużyny odważył się przemówić starszemu do rozumu.

Zośka spojrzał w końcu wymownie na jego nadpobudliwą, niską postać.

— Rozumiem twój niepokój, naprawdę. Zadzwonię do jej matki, jak tylko Rudy się obudzi. Na pewno nic jej się nie stało przez te kilka godzin, to sprytna dziewczyna.

— Rudy też był sprytny, do czasu.

Sala wypełniła się zatykającą ciszą. Poczucie ciężkości wypełniło klatki piersiowe dwóch spierających się chłopaków. Zawadzki poczuł także nieznane dotychczas uczucie wbijającej się igły w serce. Jego dłoń powolnie zacisnęła się na udzie, a ciepła fala zdenerwowania rozpłynęła się po jego ciele.

— Rudy nie był sprytny. Jest taki i nadal będzie. Nie mów o nim w przeszłej formie.

— Wybacz Tadeusz, ale oboje dobrze wiemy w jakim on jest stanie — Gruby rzekł ciszej, po chwili zmieniając swój ton na ten bardziej pretensjonalny. —  Poza tym, błagam cię. Odnajdź tę biedną Halę jak najszybciej.

Oddech Zawadzkiego stał się cięższy. W jego wyobraźni pojawiła się twarz zdenerwowanej dziewczyny z wczoraj. Jej zbyt ostre rysy twarzy, kiedy krzyczała. Jej aroganckie spojrzenie, gdy wyrzucała z siebie kolejne obelgi. Jej oburzony ton i uderzające dłonie. W końcu postać Hali przez nadmiar złych emocji rozmazywała się coraz bardziej, a na pierwszy plan wyłonił się delikatny, piękny uśmiech. Łagodne, męskie rysy twarzy towarzyszące bladej cerze. Szaro-zielone, świdrujące oczęta przysłonięte opadającymi, rudawymi kosmykami. Tadeusz nie potrafił zmienić ich miejscami. Rozgniewana ukochana odpychała go na samą myśl, zaś rozpromieniony chłopak zbyt intrygował. 

Po tej krótkiej wizji, Tadeusz przemówił bez wahania.

— Nie będę szukał Hali, skoro samodzielnie opuściła ten szpital. Nikt jej nie porwał, nikt na siłę jej nie wyprowadził. Samodzielnie wybrała, uczyniła co chciała. — jego ton był chłodny, brzmiał wręcz ignorancko. Zośka w porę to dostrzegł i dodał od razu — Martwię się o nią, owszem, ale nie zostawię Janka w tym miejscu z kimkolwiek innym. Muszę tu czuwać. Nie pozwolę nikomu go ponownie tknąć.

Ostatnie słowa Zawadzkiego rozeszły się po małym pomieszczeniu. Brzmiały stanowczo, nie do podważenia. Jednak ich treść nie spodobała się Grubemu, stojącemu na przeciw łóżka z rannym.

— Masz obsesję, Zośka! Rozumiem, że to twój przyjaciel, ale zdaj sobie sprawę z tego, że Rudy do końca życia będzie niepełnosprawny, a ty wciąż masz pod sobą ludzi. Nadal żyjemy w czasach okupacji, z którą musimy sobie poradzić. Przepraszam, że to mówię, ale... Odpuść czasem chłopie i spróbuj skupić się na tym co najważniejsze dla nas wszystkich. Dla Rudego też. Skup się na walce, na planach walki... — Słoń zawahał się. — Poza tym, czy gdyby zamiast Rudego zabrali Alka, też byś tak się nim zajmował? Czy też byś tak dbał o Aleksego?

— Wyjdź — Zośka przerwał szeptem, wbijając wzrok w swoje dłonie.

Słoń jednak nie dał za wygraną. Musiał w końcu wyrzucić z siebie wielki żal, który od kilku dni trzymali w sobie wszyscy znajomi Tadeusza.

— Oszalałeś? Zośka, ty nawet nie odwiedziłeś Alka po postrzeleniu w szpitalu. To był twój najbliższy przyjaciel, a ty nawet nie zapytałeś ani razu o jego stan po akcji. A Rudy? Ciągle przy nim siedzisz, rozpieszczasz i...

— Wyjdź! — emocje opuściły jego wnętrze. — Czego żeś nie zrozumiał?! Wyjdź stąd, to rozkaz! — wykrzyczał Zawadzki. Jego głos już dawno nie był aż tak uniesiony.

Gdy tylko usłyszał trzask drzwi, wstał roztrzęsiony. Podszedł do najbliższej ściany z zaciśniętymi zębami i uderzył pięścią w jej chropowatą powierzchnię. Pierwszy cios mu jednak nie wystarczył. Oddając drugi i trzeci, szary tynk miejscami zaczynał osypywać się na drewnianą podłogę. Można by rzec, że wszystko w głowie Tadeusza kruszyło się na wzór tej ściany. Rozpadało się na drobne kawałki, na pył. Brzydota wychodziła z jego zachowania, męcząc sumienie.

Czemu Alek musiał zostać ranny? 

Czemu Hala musiała się rozczarować?

Czemu Rudy nigdy w pełni nie wyzdrowieje?

Czemu znajomi musieli się na nim zawieść?

Zośka zagubił się sam w sobie. Nie wiedział czego chciał, nie znał swoich pragnień. Strudzony, nie miał pojęcia jak rozwiązać swoje wszelkie problemy, pozbyć się wątpliwości.

A serce? Dla kogo biło, dla kogo chciało bić? Komu pragnęło się oddać, gdzie chciało pozostać  tej chwili?

Ręka chłopaka spoczęła na jego ciężko oddychającej piersi.

Hala? Hala była przez dłuższy czas z pewnością dobrym wyborem Zośkowego serca. Inteligentna, współczująca, potrafiąca wiernie kochać. Idealnie pasowała do ułożonego, stanowczego i poważnego chłopaka. Tworzyli naprawdę rewelacyjną parę. Jednak czy wciąż tworzą? Czy ta dziewczyna wciąż przesiadywała w sercu Zośki? Czy to jej dusza splatała się z tą jego i współgrała mimo wszelkich przeszkód?

Serce krzyczało jednoznaczne "nie". Dlaczego? Czyżby Zawadzkiego zaczął pociągać kontrast, inność i przeciwieństwo? 

Chłopak o zawadiackim uśmiechu i zbyt optymistycznych myślach. Marzyciel z ambicjami, nie poddający się mimo ciągłego cierpienia. Szaleniec, wykorzystujący każda chwilę w życiu, czasem nieumyślnie. Ten, co Zośkę denerwuje swoimi głupstwami i doprowadza do migreny paplaniną o wszystkim i niczym. Cichy poeta, co zaskakuję swoją kreatywnością i potrafi pięknie pisać o zwyczajności. Jakkolwiek Zawadzki by na to nie spojrzał, nie mógł zaprzeczyć mimo szczerych chęci.

Człowiek zupełnie inny od Tadeusza, tak bardzo przyciągnął całą jego uwagę.

To właśnie Rudemu oddało się Zośkowe serce. Całkowicie i nieumiejętnie. Nieodwracalnie.

Zawadzki przyłożył rozgrzane czoło do zimnej, pobitej wcześniej ściany. Czując przyjemny chłód kojący ból głowy, uśmiechnął się nieco.

— Chyba faktycznie oszalałem — stwierdził szepcąc.

Dʟᴀᴄᴢᴇɢᴏ? // Rᴜᴅʏ x Zᴏśᴋᴀ Kamienie na SzaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz