Szpital Dzieciątka Jezus w Warszawie
W jednej ze szpitalnych sal. Na jednym ze szpitalnych łóżek. Leżał on.
Maciej Aleksy Dawidowski.
Obok jego łóżka siedziało dwóch jego rówieśników - Heniek w opatrunkach i Słoń.
— Co z Rudym? — zapytał z sykiem z bólu Alek, próbując usiąść. Każdy ruch, był dla niego nie lada wyczynem. Choć rana po kuli została zszyta, dziura znajdująca się wewnątrz dawała się we znaki.
— Leży w domu Zośki. To niesamowite, ale zawsze kiedy widzę ich relacje, zwłaszcza Zośkę we łzach przy śpiącym Rudym, aż samemu chce mi się płakać — odparł słoń, zapychając się kolejnym kęsem jabłka.
— Naprawdę Zośka jest aż tak z nim blisko? — zapytał tym razem Heniek, który od dawna nie widział już większości że swoich znajomych.
— Myślę, że na pewno są sobie bliscy. Jeszcze przed aresztowaniem Rudego, zawsze wieczorami ze sobą rozmawiali godzinami przez telefon, chodzili razem nocą po mieście, narażając się na spore niebezpieczeństwo. W sumie to trochę się dziwię, że aż tak się dogadują. Jakby na nich nie patrzeć, są zupełnie inni. No bo zobaczcie — mówił zafascynowany słoń. — Rudy to typowy flirciarz. Zawsze zdobywał najładniejsze dziewczyny swoimi dowcipami i wdziękiem. Zawsze był pełen energii i skory do żartów. Z drugiej strony jest też ogromnym romantykiem. Uwielbia czytać literaturę piękną i marzyć o niebieskich migdałach. Zośka natomiast nigdy nie potrafił zagadać pierwszy, no chyba że chodziło o dowództwo... wtedy stawał się odważny i działał z mózgiem. Nigdy nie lubił marzyć, woli, a przynajmniej wolał być realistą. Miał do tego za bardzo logiczne myślenie, aby wykorzystywać je do rzekomego "gdybania". Widzicie? Są jak ogień i woda, a jednak coś ich do siebie ciągnie.
— Ha Gruby, nigdy nie myślałem że masz taki dobry łeb! Tylko skąd ty to wszystko wiesz? — zapytał Heniek.
— To akurat moja słodka niczym to spleśniałe jabłko tajemnica — uśmiechnął się złowrogo, po czym wziął kolejny gryz.
— Chciałbym ich zobaczyć. Chociaż muszę przyznać, że czasami jestem zazdrosny o Zośkę. Zawsze to ze mną się trzymał. Teraz mnie nawet nie odwiedził — dodał ciszej z wyraźnym smutkiem — Ale cóż... Jak widać los chce inaczej — wysapał ranny chłopak, po czym w ponurym uśmiechu ułożył głowę na poduszkę i zamknął oczy.
Pozostała dwójka spojrzała na siebie z niepewnością w oczach.
***
W tym samym czasie Zośka podawał kolejne łyżeczki z wodą Rudemu. Ten od czasu do czasu zachłystując się, męczył się coraz bardziej. W końcu po kolejnej nieudanej próbie napicia się wody, odsapnął.
— Mam dosyć!
— Rudzielcu, musisz dużo pić, bo mi tu zejdziesz — rzekł Zośka napełniając kolejną łyżkę wodą. Widząc zdenerwowaną minę podopiecznego, chwycił łyżkę w inny sposób. — Leci samolocik, leci samolocik i...
— I bum w kamienicę bombą — dokończył podirytowany Rudy. — Serio nie nadawałbyś się na wojenną pielęgniarkę do dzieci. Nie masz czegoś bardziej odpowiedniego na dzisiejsze czasy?
Faktycznie, nie był to najlepszy pomysł. Wizja lecącego samolotu była wówczas powiązana głównie z wojną.
— Mam — spojrzał w końcu na Rudego z niepokojącym uśmiechem. — Jeżeli teraz, Jan Bytnar nie wypije kilku zawartości tej łyżeczki — pokazał miedzianą łyżkę, unosząc ją do góry. — Już nigdy, ale to nigdy nie będzie mógł dotknąć tej wspaniałej i bardzo fascynującej ręki — rzekł teatralnie, pokazując przed twarzą Rudego swoją kościstą dłoń.
— Jesteś bezczelny! Jak można mnie tak okropnie szantażować? Gdybym tylko mógł się podnieść... — odparł równie teatralnym, jednak osłabionym głosem
— To jak? — zapytał Zośka, uśmiechając się do Rudego, tym razem z czystą delikatnością.
— Masz mnie. Dawaj mi te łyżki — odparł zrezygnowany chłopak, rozbawiony jednak wciąż całą sytuacją.
— Wiedziałem! — krzyknął nieco głośniej Tadeusz i sięgnął po filiżankę i sztuciec.
***
Było już po dwudziestej. Zośka siedział cały czas przy łóżku Rudego, umożliwiając przy tym rannemu spokojny sen przy jego dłoni.
Spoglądał rozżalonym wzrokiem na twarz śpiącego. Wciąż poranioną, z wielką ilością stropów jak i ran otwartych. Próbował wyobrażać sobie całą krzywdę i ból jaki czuł przez te kilka dni Rudy. Jednak każda taka próba kończyła się łzami. Nawet nie zauważył jak zaczęły one bezwiednie spływać na ich splecione dłonie. Tym razem to on przejął panowanie nad ręką przyjaciela i obejmując ją swoimi dwoma, przyłożył do nich czoło.
— Będzie dobrze Januś, prawda? — zaczął cicho mówić, kojącym głosem — Przysięgnij mi chłopie, że już niedługo wstaniesz i w końcu będę mógł cię przytulić, dobrze? Kiedy znowu będziemy biegać po ulicach Warszawy, co? Kiedy znowu zażartujesz, śmiejąc są przy tym, tak jak wtedy, gdy o północy, nielegalnie siedzieliśmy nad rzeką? Nad naszą Wisłą. Pamiętasz? — szeptał, kołysząc się delikatnie. — Jesteś, a mimo wszystko brakuje mi ciebie, wiesz? Brakuje mi twojego klepania mnie w plecy na powitanie... Zawsze się wkurzałem, pamiętasz? — uśmiechnął się na same wspomnienie. — Za każdym razem klepałeś mnie w prawą łopatkę, a ja ci oddawałem w lewą... Nawet nie wiesz ile bym dał żebyś znowu tak zrobił. Ach, a pamiętasz nasze godzinne rozmowy przez telefon w nocy? Zawsze kończyliśmy kiedy usłyszeliśmy krzyki twojej matki, że zaraz zepsujesz i wyczerpiesz infolinię. A ja zawsze się z tego śmiałem. Oj jak ja się śmiałem... — Popatrzył się tym razem na twarz śpiącego — A pamiętasz nasz wspólny wyjazd nad jezioro? Krzyczałem na ciebie, bo zapomniałeś kąpielówek, a potem się okazało że i ja ich nie wziąłem. To były czasy... Z resztą nie były. Dopiero będą, zobaczysz! Więc nawet mi tu nie próbuj uciekać. Pamiętaj Rudy — pochylił się tym razem nad przekrzywioną w bok głową Bytnara. — Zrobię dla Ciebie wszystko. Wszystko abyś był szczęśliwy. — szepnął po czym delikatnie, ledwo wyczuwalnie ucałował go w głowę.
Po tym, poszedł w kierunku okna i siadając na swoim ulubionym parapecie, zaczął wspominać inne wydarzenia, tym razem - już w ciszy.
CZYTASZ
Dʟᴀᴄᴢᴇɢᴏ? // Rᴜᴅʏ x Zᴏśᴋᴀ Kamienie na Szaniec
Historical FictionNasza miłość wojenna Do innych jest niepodobna Naszą miłość wojenną Trzeba szybko wykochać do dna Nasza miłość wojenna Jest pośpieszna i smutna Dano ten jeden dzień nam Nie przyrzeczono jutra ~ Joanna Rawik Opowiadanie nie zawiera aktów fizyczni...