Rozdział 8

278 35 1
                                    

- Wróciłam!

Słysząc głos Vivienne, donoszący się z korytarza podskoczył jak opatrzony i w mgnieniu oka usiadł ponownie na drewnianym krześle.

Dziewczyna weszła do środka, ściskając w rękach tacę z dwiema szklankami.

- Wybacz, ale mam tylko zimne mleko. Nie chciałam budzić służby.

- Świetnie. Lubię zimne mleko.

Nienawidził zimnego mleka.

Sytuacja wymagała tego, aby schował swoją dumę do kieszeni i zacisnął mocno zęby.

Starał się nie myśleć o napoju, który pije. Zamiast tego wyobraził sobie, że po jego gardle spływa brandy. Najlepsze brandy, jakie w życiu pił. Wszystko, byleby nie urazić panny de Clare.

- Mam nadzieję, że w pełni zadowoliłam twoje pragnienie mój panie.

Omal nie zakrztusił się mlekiem.

- O tak. W pełni.

- Więc nie możesz już nikomu powiedzieć, że jestem fatalną gospodynią. Zapamiętaj to sobie.

Zaraz, zaraz. Czy ta dziewczyna właśnie pogroziła mu palcem?

Nie miał zbyt wiele czasu do namysłu, bo Vivienne usiadła za stołem, przed którym rozłożona była plansza.

- Więc? Zdążyłeś przeanalizować każdy możliwy scenariusz na planszy?

Znów to samo.

Znów światło świecy oświetlało jej ciało. Musiał coś zrobić. Inaczej nie zdoła powstrzymać swego popędu.

- Nie jest pani zimno?

- Zimno?

Poderwał się z miejsca i chwycił za koc, który leżał na sofie. Podszedł do Vivienne i zarzucił materiał na jej ramiona, a następnie szczelnie okrył.

- Ja jestem w płaszczu, a pani musi umierać z zimna.

- Tak naprawdę...

- Panno de Clare, lepiej dbać o swoje zdrowie.

Szczelniej okryła się kocem.

- Skoro pan tak twierdzi.

Zadowolony usiadł na swoje miejsce. Teraz w skupieniu mógł dokończyć grę, bez widoku, który by go rozpraszał.

Ruszył gońcem i zbił jej pionka.

Gdy jego oczy pozbawione były widoku jej mlecznej skóry, wreszcie mógł skupić się na taktyce. I wrócić do gry.

- Jak pani matka? Ma się w zdrowiu?

- Tak, ale nie ukrywam, że po tym, jak wywlókł ją pan do ogrodu...

- Wcale nikogo nie wywlokłem! Ona dusi się wśród tych czterech ścian.

Vivienne posłała mu mordercze spojrzenie.

Już nabierała powietrza w płuca, aby wygłosić mu reprymendę na temat jego zachowania i odpowiedzialności, ale zamiast tego z głośnym piskiem drewnianej planszy, przesunęła pionek do przodu.

- Może i ma pan rację, ale nie mogę ryzykować. Już straciłam jednego rodzica. Nie zniosłabym kolejnej rozłąki.

Daniel zrozumiał, dlaczego panna de Clare była tak nader opiekuńcza względem swojej rodzicielki. Bała się, że ją straci. Los doświadczył ją okrutnie i zabrał z tego świata ojca. Głowę rodziny. A ona w tak młodym wieku musiała zająć się matką.

Jak Pokochać ŁotraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz