Rozdział 5

285 31 5
                                    

Taniec z Vanem okazał się ryzykowny.

Ryzykowno-rozkoszny.

Dotyk lorda był ciepły i taki miły. Za każdym razem, gdy przypadkowo muskał jej ciało, czuła, jak zakryta pod materiałem skóra płonie. W dodatku ten jego głos. Głęboki i hipnotyzujący. Zapadała w myślach, gdy otwierał usta. Nie mogła oderwać wzroku od jego pełnych warg, a muzyka nie przestawała grać.

Nie powinna z nim tańczyć. Był jej wrogiem i chciał się jej przypodobać, żeby dotrzeć do Nicole. Jakaś cząstka chciałaby wierzyć, że tańcząc z nią, jego myśli nie krążą wokół jej przepięknej kuzynki.

Z żalem musiała przyznać, że ich dzieci będą doskonałe, jeśli odziedziczą po matce krystalicznie bladą cerę, a po ojcu gęste kędziory. Tak stałoby się, gdyby Nicole była zainteresowana ożenkiem z wicehrabią. Ale nie była. A to uspokajało jej sumienie.

Tańczenie z wicehrabią było pewnego rodzaju zdradą. Jeśli myślał, że okazując jej litość, zdoła coś z niej wyciągnąć, to grubo się mylił.

Panna de Clare mogła odmówić wicehrabiemu. Zapobiegłaby temu, że tak niespodziewanie wyrwał ją do tańca. Tyle że pragnęła zatańczyć, a dobrze wiedziała, że nikt inny nie zaprosi jej na parkiet. Vane był więc jedyną opcją. I o dziwo wcale tego nie żałowała. Był świetnym tancerzem.

- Przestań.

Jego oziębły ton wyrwał ją z zamyślenia.

- Co?

- Znowu to robisz. Myślisz za dużo, a mieliśmy się bawić.

Policzki Vivienne przybrały koloru czerwieni. Zawstydzona spuściła głowę w podłogę.

- Przepraszam.

Gdyby tylko wiedział, że to on był powodem jej rozkojarzenia...

Wtedy roześmiałby się głośno i powiedział, że jest głupiutka.

- Dlaczego tak ci zależy, żeby znaleźć sobie nowych przyjaciół?

- Czy to takie złe, że chcę być otwarta na ludzi?

- Kiepsko ci z tym idzie.

- Och przepraszam. Zapominałam, że rozmawiam z ekspertem w tej dziedzinie - powiedziała ironicznie.

Vivienne myślała, że te słowa wywołają na niego twarzy niechęć. Drwiła z wicehrabiego, a ten w odpowiedzi...

Wyszczerzył się do niej.

Serce głośno zatrzepotało na ten widok. Arystokraci niecodziennie pozwalali sobie na taką frywolność w rozmowie. Zachowywali rezon w każdej sytuacji.

Ogarnij się Vivienne, skarciła się w myślach, masz do czynienia z prawdziwym łotrem, ucieleśnieniem hulaki. 

- Na tej sali nie wiele jest dam godnych zaufania.

- Wiem to. I zamierzam odnaleźć te, którym można zaufać.

Vane spojrzał na nią z niepewnością. Miała wrażenie, że przejął się jej misją, a to było absurdalne. Nic go przecież nie obchodziła.

- Bądź ostrożna moja pani. Ludzie, nawet ci najbliżsi twemu sercu, zawsze mogą wbić w nie sztylet.

Zmrużyła oczy, wyczuwając w tych słowach przestrogę.

- Czy to zdążyło się panu?

- Może.

Muzyka przestała grać, ale Vivienne chciała dokończyć tę rozmowę. Może w ten sposób mogłaby dowiedzieć się tego, jak nie dać się wykorzystać ludziom z socjety.

Jak Pokochać ŁotraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz