Vivienne w okamgnieniu przekonała się, że niewiele jeszcze wie o socjecie oraz ludziach, którzy ją tworzyli. Nie wiedziała tego, że przybierali oni przeróżne maski. Ci, którzy okazywali uprzejmość, za plecami potrafili być równie podli i bezwzględni jak ci, którzy nie cieszyli się dobrą sławą. Lecz jak ich odróżnić? Jak oddzielić chwast od roślin, gdy na pierwszy rzut oka niczym się one nie różniły. Zdrajcy przybierali jedwabie, swoje szyje zdobili pod ciężarem połyskujących klejnotów. Byli nie do wychwycenia.
Tańcząc z panem Coltonem, Vivienne straciła na chwilę czujność i zapomniała jakie towarzystwo ją otacza. Nie wyczuła szczypty podstępu, niespodziewanej zasadzki, w którą nieświadomie się wplątała. Sir Henry był dla niej tak miły. Uśpił jej uwagę miłymi słówkami, które pochłeptały jej ego, lecz ciężko było ją winić. Każdy uwielbia być w centrum uwagi, a gdy adoruje cię angielski dżentelmen z dobrymi koneksjami, łatwo jest zatracić się w jego spojrzeniu.
Tańczyli pomiędzy innymi parami i nikt nie wydawał się być zaskoczony tym, że tego wieczora panna de Clare nie podpierała ścian. Może byli zbyt zajęci sobą, a może tak naprawdę nigdy jej nie dostrzegali. Cóż, tego wieczora z pewnością ją zapamiętają.
- Panno de Clare, wszakże to wielka szkoda, że nie miałem wcześniej sposobności poznać cię osobiście. Wiele tym samym straciłem.
- Pochlebia mi pan, ale prawda jest taka, że nie zbyt często udzielam się towarzysko. Raczej trzymam się tam – ruchem głowy wskazała na kąt, w którym ukryły się młode panny wraz z matronami, których nikt tego wieczora nie poprosił do tańca.
Pan Colton spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- To niemożliwe – pokręcił głową. – Co taka młoda i urocza panna robiłaby ukryta w cieniu? Jakim cudem żaden dżentelmen jeszcze pani nie zdobył.
Wzruszyła ramionami.
- Lubię mój cień. I nie lubię być zdobywana – dodała. – To dziwne pojęcie.
- Ależ każda kobieta to lubi. Dostawać kwiaty, słuchać jak inni układają o niej poemy, walczą, by móc zatańczyć.
Pan Colton zagapił się i nadepnął na jej stopę. Cicho syknęła z bólu.
- Najmocniej panią przepraszam. Gapa ze mnie.
Zacisnęła zęby i wymusiła na twarzy uśmiech, aby młodzieniec nie zorientował się, że przyprawił ją o spory ból, który promieniował na czubku jej stopy jeszcze przez kilka chwil.
- Ależ nic się nie stało. Wracając, raczej miał pan na myśli adorowana. Zdobywana brzmi... Tak przedmiotowo. Przecież nie jestem żadnym amuletem, który można kupić. Ani też górą, którą można zdobyć, czyż nie zgodzi się pan ze mną?
Wtedy zrozumiała, że może nieco się zagalopowała. Mężczyźni oczekiwali od kobiet posłuszeństwa. Miały siedzieć cicho i ładnie wyglądać, a ona już podczas pierwszego spotkania wdała się w nim z dyskusję i mógł poczuć się przez to urażony. Spojrzała na jego twarz i zaczęła bacznie ją analizować, lecz sir Henry niczego jej nie ułatwiał. Pozostał niewzruszony. Z pewnością nie zrobiła na nim dobrego wrażenia.
Na szczęście pan Colton tylko zaśmiał się z jej słów. To rozluźniło całe napięcie.
- W takim razie cieszę się, że to ja jestem tym, który panią odkrył. Myślę, że wielu pójdzie w mój świat.
Uśmiechnęła się niewinnie.
- To bardzo miłe.
- I szczere panno de Clare.
Nagle Vivienne nawiedziło dziwne przeczucie. Serce zaczęło mocniej łomotać, a oddech stał się płytki. Skóra pokryła się gęsią skórką, a ona czuła dziwną ekscytację, lecz nie była pewna, co było powodem jej wywołania. Pojawiła się tak znikąd.
CZYTASZ
Jak Pokochać Łotra
RomanceMiała tylko jedno zadanie. Miała tylko się nie zakochać. Vivienne de Clare jest ubogą krewną markiza de Clare, który po śmierci jej ojca przyjmuje ją pod swój dach. Córka markiza, Nicole de Clare jest zrozpaczona. Znany londyński łotr - hrabia Vane...