09

1.8K 68 2
                                    

Dziś dzień pogrzebu Kornelii. Całą organizacją związaną z nim zajęłam się ja. Janek najzwyczajniej w świecie nie miał na to siły, a ja choć tyle mogłam dla niego zrobić. Wróciliśmy do mieszkania, jednak żadne z nas nie miało jeszcze odwagi ani wejść do sypialni ani ruszyć jakiejkolwiek rzeczy Kornelii. Obydwoje śpimy w salonie, Janek na kanapie, ja na łóżku polowym. Nie narzekam, mogło być gorzej.

Martwię się o Janka. Wszystkie swoje uczucia zapija alkoholem. Nie chcę iść do psychologa, którego mu poleciałam. Twierdzi, że żadna obca osoba mu się nie będzie w życie wypierdalać. Naprawdę nie mogę już patrzeć na to jak chłopak się męczy.

Musimy jeszcze od razu po pogrzebie jechać na policję złożyć zeznania. Trwa postępowanie śledcze, a policjanci podejrzewają, że to nie ona sama wyszła na ulicę.

Co do mojej pracy. Pracuje mi się świetnie. Dzieciaki chyba mnie polubiły, a ja je. Nie jest to jakaś mega ciężka praca, ale do łatwych nie należy. Ogarnąć kilkanaście dzieci to wyzywanie.

- Janek, możesz podejść na chwilę? - zawołałam Janka z kuchni.

- Co jest?

- W salonie uszykowałam Ci czarną koszulę, za 45 minut musimy wychodzić.

- Yhm spoko - powiedział prawie szepcząc i podszedł do barku z alkoholem, po czym wyciągnął z niego whisky - Na trzeźwo nie dam rady.

- Pamiętasz, że jedziemy na policję potem, musisz być trzeźwy.

- Pierdole tą policję. Po chuj tam jedziemy?

- Mówiłam Ci wczoraj, złożyć zaznania.

- Cholera - mruknął, odkładając alkohol.

Podeszłam do niego, rozkładając ręce, w których już po chwili znalazł się blondyn.

- Wiem, że to ciężkie ale poradzimy sobie z tym wszystkim. Musimy sobie poradzić - głaskałam go po głowie, mając nadzieję, że to coś pomoże - Idź się ubrać, ja też muszę.

Po chwili byliśmy gotowi do wyjścia. Wolałabym teraz wracać do Mikołaja niż iść na pogrzeb Kornelii. Wsiedliśmy do zamówionej taksówki, która podwiozła nas pod sam kościół, koło którego był też cmentarz. Przed wejściem do kościoła poszłam jeszcze odebrać wiązankę, którą zamówiłam kilka dni wcześniej. Weszliśmy do kościoła, który był prawie, że pusty. Byliśmy tylko my, jej koleżanki, z którymi była tamtego wieczoru i jakieś ranodomowe starsze Panie.

Janek nie chciał by trumna była otwarta, więc nie była. Widok jej w trumnie, chyba by go już totalnie załamał. Ksiądz przeprowadził ceremonię zwyczajnie, tak jak przy każdej, szarej, zmarłej osobie. Kiedy szliśmy na cmentarzu, za trumną, leciała Barka, jednak przy opuszaniu trumny leciała jej ulubiona piosenka The Show Must Go On od Queen. Spojrzałam ukradkiem na Janka. Nie płakał, nie miał już na to siły i łez w oczach. Ja siłą się od nich powstrzymywałam.

Po całej tej okropnej ceremonii, zamówiliśmy kolejną taksówkę, która zawiozła nas pod komendę policji. Weszliśmy do środka, gdy poczuliśmy, że panuje w niej nie miła atmosfera.

- Dzień dobry, Państwo w jakiej sprawie? - odezwał się do nas facet, siedzący za biurkiem.

- Dzień dobry - podeszłam do niego - My mieliśmy przyjechać złożyć zeznania w sprawie Kornelii Skrzypczak.

- Spóźnili się Państwo - zauważył trafnie.

- Tak, wypadło nam coś bardzo ważnego.

- No dobrze. Pokój nr.14, korytarzem i po prawo, proszę wchodzić pojedynczo.

- Okej dziękuję.

Szliśmy w miarę długim, ciemnym korytarzem, aż zobaczyliśmy wskazany nam pokój.

- Idź pierwsza, ja pójdę potem - powiedział, siadając na krześle.

Skinęłam głową i zapukałam w drzwi, po usłyszeniu "proszę" weszłam do środka.

- Dzień dobry. Jeśli dobrze myślę...

- Tak ja w sprawie Kornelii Skrzypczak, dobrze Pani myśli - przerwałam.

- Mogę prosić dowód osobisty?

- Tak już daje - wyciągnęłam portfel z torebki, a po chwili dowód.

- Dobrze, niech Pani usiądzie.

Usiadłam na drewnianym strasznie nie wygodnym krześle. Pierwszy raz jestem w takim miejscu i mam nadzieję że ostatni. Pani usiadła na przeciw mnie, otwierając jakąś dużą teczkę.

- Proszę opowiedzieć o swoim dniu, w którym zginęła Pani Kornelia.

- Wstałam rano i poszłam do pracy.

- Która to była godzina?

- Nie pamiętam dokładnie ale na pewno przed ósmą. Potem do 15:00 byłam cały czas w pracy. Około 15:15 wyszłam z budynku przedszkola, pod którym czekał na mnie Jan Pasula i razem z nim poszłam do naszego mieszkania.

- Nie widziała Pani czegoś innego może dziwnego w zachowaniu Kornelii?

- Szczerze to nie. Tylko, że nie wiedzieliśmy, że idzie na imprezę. Miała być na spotkaniu z koleżankami, a nawet domówek nienawiedziła.

- Czy miała jakiś wrogów?

- Wątpię. Kornelia była bardzo miłą i pomocną osobą, nie sądzę żeby ktoś aż tak bardzo jej nie lubił, żeby ją zabić.

- To chyba wszystko co chciałam wiedzieć. Zostawi mi Pani adres placówki, w której pracuje. Zweryfikuję wszystkie informacje.

Po napisaniu na kartce adresu przedszkola, wyszłam z pokoju, a zaraz po mnie wszedł Janek.
Mijało 10, 20, 30 minut, a on dalej nie wychodził z pomieszczenia. W końcu wyszedł po 40 minutach.

- O co Cię tam tak długo pytali? - zapytałam, otwierając drzwi wyjściowe.

- O wszystko co możliwe, czekałem aż zapytają co jadła danego dnia i ile godzin spała. Paranoja - pokręcił głową.

Mój promyk ~ Jan-rapowanie *ZAKOŃCZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz