Prawdziwa dłoń

123 8 0
                                    

Ponura płachta nocy spowiła lica gwieździstego nieba Nibylandii. Nicolas dotarł bez szwanku na piaszczysty ląd, jednak ku jego zdziwieniu ktoś go tam oczekiwał.
Piotruś Pan stał ze skrzyżowanymi rękami i przyglądał się swojemu druhowi.
- Więc to tak... - mruknął. Nicolas spojrzał na niego spod łba, nie cieszył się ani trochę na widok dawnego przyjaciela. Odczuwał wręcz odrazę do gęby Piotrusia.
- Co niby? - udał jakby nie wiedział o podejrzeniach chłopaka.
- Szukałem Cię.
- No i znalazłeś, gratulację.
- Grzeczniej, pamiętaj że dzięki mnie tu jesteś. - głos Pana jakby wrócił ku normalnym falą. Nicolas zbliżył się pewniej do rywala.
- Oddawałem piratowi jego nagrodę. - wytłumaczył krzywiąc się, a jego oczy zdawały się być w pełni czarne, jak płachta ciemnych chmur tej nocy.
- Nie prosiłem Cię o to. Zdziwiłem się wręcz kiedy to zapytałem Zagubionych chłopców, gdzie jesteś, a oni na Twoje nieszczęście nie byli w stanie mi odpowiedzieć. Teraz wiem, że zmarnowałem na Ronalda chłostę, myślałem, że kłamie i kryje Ciebie. Ale wiesz co? On naprawdę nie wiedział, a to on stał na warcie i to jego powinieneś informować bym wiedział gdzie jesteś.
- Biedna pokrzywdzona dupa Ronalda... - zadrwił Nicolas i szturchnął Pana.
- Co z Tobą!? Jeszcze nie dotarło, po takim czasie, że moje rozkazy to święta sprawa? - frustracja opanowała chłopaka. Jego brwi opadły gniewnie na powieki, a oczy zjeżyły się gotowe do ataku.
- Gdzieś przepadł Twój cudowny plan o nadaniu Nibylandii serca głupawej dziewczynki. Za to Ty oddajesz jej swoje!
- Co Ty pleciesz? - zagryzł wargę, a z jego ust pociekła strużka ciemnej krwi.
- Oh, czyżbym Cię uraził prawdą? Tyle lat tutaj nie pozbawiło mnie rozpoznawania szczerej miłości, śmieszne jest jednak to, że ktoś taki jak Ty umie w ogóle kochać kogoś więcej niż siebie. - splunął Nicolas i otarł pot z czoła.
- Doszedłem do wniosku, widząc to co potrafi Wendy, że wystarczającą dawką energii jest jej sama obecność na tej wyspie. - brunet westchnął głęboko.
- Perfidnie Cię zauroczyła. Pieczęcią jest serce dziewczynki i zawsze nią będzie, a ona prędzej czy później będzie domagać się powrotu do swojego świata. Wiesz chociaż czemu jest to nieuniknioną serią zdarzeń? Ah, bo ona ma do czego wracać! - wypowiadając te słowa w głowie Nicolasa zrodziła się kolejna podła myśl.
Zapadła cisza. Pan odczuł w środku swego ciała, coś takiego... Palącego... Jakby dusił się powietrzem.
- Powiedzmy, że rozumiem Twój ból. - wyznał Nicolas, a Piotruś spojrzał ku niemu nie rozumiejąc nagle jego słów.
- Uważam, że ona wie, że nie ma do kogo wracać. - syknął ponuro.
- Łatwiej by było, gdyby faktycznie stało się to prawdą. Ale chyba nie byłbyś zdolny Piotrusiu Panie by zadać taki ból... - podkusił go chłopak.
- Ból?
- Wadliwy jesteś ostatnimi dniami przy niej, odjęło Ci rozum? Musiałbyś sprawić by jej bliscy doszczętnie rozpłynęli się w tafli dzielącej życie i śmierć. - uśmiechnął się podle Nicolas. Ale mała lampka zapaliła się w umyśle Pana i przez moment naprawdę to rozważał.
- Gdyby się dowiedziała...
- A gdyby nie? Gdyby żyła w przekonaniu, że to los sprawił, że zapomnieli o niej?

Znów zapadła cisza, Pan przetarł oczy, jego głowę bowiem zapętlało wiele kłębiących się myśli. Jedynie Nicolas czekał, aż jego przyjaciel podda się żądzy krwi i postanowi by ją przelać.

- Nie wiem, nie wiem co o tym myśleć...
- Jesteś taki słaby Piotrusiu Panie... Taki słaby, takiego dawno Cię nie widziałem. - szepnął zawadiacko uśmiechając się przy tym.
- Nie rozumiesz, to jest wielce podłe.
- Może czas sprawi, że przejrzysz na oczy. Czas Cię nie uchroni przed jej decyzją.
- Byłeś u Wyroczni? - zaskoczył go nagle pytaniem Piotruś.
Ale Nicolas nie odparł. Stłumił to.
- To dlatego jesteś ostatnio taki... Inny. - wyszeptał Pan. - Mogłeś mi powiedzieć, że tam poszedłeś.
- Masz racje, Wyrocznia Nibylandii sprawiła, że to właśnie z tego powodu jestem jaki jestem teraz. - pchnął chłopca i ruszył przez las, znikając w jego głębi.

Pan stał jeszcze chwilę na wybrzeżu, patrząc na zabawiające się syreny w wodzie. Przyglądał się im, ale myślami był obok Wendy. I nie rozumiał jeszcze tego dlaczego chciał by została z nim na wyspie.

***

Wielkimi krokami zbliżał się poranek w Nibylandii. Kołtuny chmur zniknęły z nieba i nabrały kształtów, jasnego waniliowego koloru, zza horyzontu zaczęło łypać słońce.
Wesoły Roger bujał się na lekko unoszących się falach. Całą załogę otulił błogi sen niczym małe dziecko kołysane w swoim wózeczku. Spali tak twardo po melancholijnej nowinie o śmierci lubej kapitana, że zapomnieli o bożym świecie. O naglących się obowiązkach na statku, odczuli dni żałoby. Chociaż ciężko byłoby nazwać to żałobą, Smith raczył ich poinformować, by tego dnia nie trudzili się zbytnio na łajbie, prędzej zatonęła by z furii bardzo gniewnego pirata niż jego oczy dojrzały by szczęśliwego połysku z faktu iż musi oglądać te krzywe zapijaczone mordy w dzień krzywdy jaka spadła na jego serce.
Także tego poranka Wesoły Roger nie piął się w piskach i gwarze roztrojonych piratów gotowych do podbojów wielkich połaci. Lulał się w środku delikatnych fal.

Hak usnął na fotelu, a przed nim stała tak jak ówczesnego wieczoru butelka rumu. Nadchodził czas by otworzył swe na wpół martwe, starsze już pewnie o parę dekad ślepiska i ziewnął jak co rano. Jednak tego dnia było zupełnie inaczej... Otworzył oczy, nadzwyczaj sprawnie podniósł się z fotela, przeciągnął się by wyprostować korzonki i nie odczuł ich. Czuł się jakby uderzyła do jego ciała fala energii. Chociaż... Ból głowy nieco przyćmił jego humor. Pomyślał, że to może kac piracki, choć dawno nie męczyły go tego typu dolegliwości. Zdziwił się gdy doszedł do naturalnego stanu otrzeźwienia umysłu, że za drzwiami jego kajuty prowadzącej na pokład jest tak cicho. Ale nawet się z tego cieszył, że nie słyszy tych parszywych miotających się knurów. Pierwszy raz czuł się jak nowo narodzony. I wtedy dotarło do niego co właściwie się wczoraj działo...

Niestabilnie odruchowo obrócił się w kierunku swego biurka. Jeszcze gdzieś z tyłu głowy miał nadzieję, że nie naruszył tej podejrzanej substancji. Ale gdy zdołał rzucić wzrok na blat, spostrzegł pustą do samego dna fiolkę. Ogarnęła go bojaźń, stres stłamsił jego posturę. Rzucił się by móc złapać ją w swe dłonie. Obiema rękami złapał ją w palce i zaczął obracać. Przyglądał się ciekawsko, mając nadzieję, że to może było przeźroczyste, a jego umysł tylko wmawia mu, że faktycznie wypił to dziadostwo.
I wtedy zamarł... Świadomość bowiem szepnęła do jego szarych komórek pewną istotną informacje. Ta w bardzo nagłym tempie przemieściła się po synapsach mózgowych docierając jako jedna krótka ale bardzo istotna myśl do kory mózgowej. DŁOŃ.
Upuścił z rąk szklaną buteleczkę, która w mgnieniu oka stała się tylko drobinkami skruszonego szkła. Zaczarowany wlepił swe gały w swoją w pełni sprawną dłoń. Dłoń! Jego nadgarstka już nie zdobiło metalowe cholerstwo, tylko prawdziwa ludzka dłoń. Miał pięć pięknych gładkich zginających się palców, które przy zgięciu formowały się w pięść. Drugą ręką zaczął ją macać by sprawdzić czy to nie ułuda. Ale nie dość, że w dotyku jego skóra była taka gładka, to to wszystko działo się naprawdę. Jednak dla pewności klepał się w policzek. Pierw zrobił to lewą ręką, rzecz jasna później drugą, a na końcu poklepał się obydwoma. Ale to była prawda!
Nie potrafił w to uwierzyć.
- O jasny gwint najbogatszych rybaków... - wymamrotał sam do siebie w istnym szoku. Jednak dalej coś mu nie pasowało. Jeszcze nie zdążył oprzytomnieć z jednego szoku, gdy tylko usłyszał swój głos, no i przede wszystkim przypomniał sobie, że gdy uderzał się po polikach jego dłoni nie kaleczył zarost. Dotknął raz jeszcze twarzy, obiema dłońmi przejechał po policzkach, szczęce i kościach policzkowych. Coś tu nie grało i to bardzo! Chciał chociaż przeczesać swego wąsa ale pod nosem poczuł tylko gładką skórkę... Wybił się z pantałyku.
- Co u licha, paskudztwo oddało mi rękę, a zabrało owłosienie? - znów parskał sam do siebie. Bardzo i to bardzo ostrożnie złapał się za głowę, sprawdzając czy może być to prawda. Ale włosy jak wcześniej egzystowały na jego bańce, tak dalej tam tkwiły. Zmieszany nie potrafił sobie tego poukładać w głowie. Coś tu było bardzo nie halo. Westchnął z ulgą. Ale gdy rzucił wzrok ku swoim stopą, ujrzał kolejną niepojęta rzecz. Jego nogi niemal topiły się w wielkich szerokich czarnych pantalonach. A jego szata piracka pewnie go już dawno podtopiła niczym nieudolna łajba konająca na oceanie.
Nie mógł już dłużej czekać, musiał... Wręcz potrzebował znać prawdę, ruszył w biegu niemal potykając się o nogawki spodni. W stronę lustra, a gdy już zdołał dobiec do jego odbicia... Poczuł... Jak robi mu się słabo na widok tego co skradło jego duszę.

Dark side of Peter Pan Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz