▪︎Rozdział XXV - Na co czekasz?!▪︎

675 44 95
                                    

Wraz z powoli powracającą świadomością powrócił też ogromny ból, obejmujący całe moje ciało. Szczególnie brzuch... auć...

Uniosłam lekko powieki. Wyżej nie dałam rady. Oprócz faktu, że znajdowałam się teraz praktycznie przy samej ścianie zauważyłam też metalowe kajdany na moich kościstych nadgarstkach, od których ciągnęły się łańcuchy przytwierdzone do sufitu. To samo tyczyło się nóg. I właściwie tylko dzięki nim trzymałam się w pozycji stojącej, bo gdyby nie one już dawno leżałabym skulona w kącie z powodu braku siły i mocnych obrażeń. A to znacznie obniża moją szansę na ucieczkę... no nic, najwyżej poczekam aż wrócę do pełni sił. Do wesela się zagoi, prawda? Choć obawiam się, że z tego wesela akurat nie będę się cieszyć...

Przez następne kilkadziesiąt minut obmyślałam potencjalne sposoby wydostania się z tej meliny do piwnicy zawitał jeden z dwóch... albo raczej trzech moich porywaczy. Co prawda z tym trzecim nie miałam okazji stanąć tu twarzą w twarz [i pewnie nigdy nie będę miała już takiej okazji], ale jakby nie patrzeć też się przyczynił go mojego nieszczęścia. Hatfu na skurwiela, niech żre gruz w Rumunii.

W duchu modliłam się, żeby nie była to Jugosławia, bo znając życie jeszcze bardziej by mnie poturbowała. Na Ukrainę wciąż jestem wkurwiona, ale on przynajmniej mnie dobrze tu traktuje [o ile można to tak nazwać] i może mi pomóc... mam nadzieję, że sumienie w nim jeszcze nie zdechło i w porę się obudzi. Wiem, że jest dobrym chłopakiem, tylko trochę mu się we łbie z miłości pojebało. No cóż, oby się opamiętał... a jak nie zrobi tego sam to mu bardzo chętnie w tym pomogę!

Na moje szczęście, owym gościem rzeczywiście okazał się ukrainiec. Gdy tylko mnie zobaczył, zapalając światło, przerażony do mnie podbiegł.

– Matko, [T/I]! Co ci się stało?! — zapytał, oglądając dokładnie każdy element mojego poranionego ciała.

— Jugosławii się spytaj... sama sobie tego przecież nie zrobiłam... — wydukałam cicho.

— Poczekaj tutaj, zaraz wracam! — rzucił i szybko wrócił z powrotem na górę.

— Nawet jakbym nie chciała, to nie mam zbytnio wyboru, wiesz...? — powiedziałam sarjastycznie zanim zniknął mi z pola widzenia. Po chwili wrócił z apteczką i zaczął mnie w miarę możliwości opatrywać.

— Boli cię coś jakoś szczególnie mocno?

— Strasznie brzuch, i prawa noga... — mruknęłam w odpowiedzi. Zaczął dokładnie ją oglądać, przez co syknęłam z bólu, zaciskając zęby.

— Oj, chyba oberwałaś dość mocno w piszczel... niestety na to nie umiem nic poradzić — zrezygnowany wzruszył ramionami.

— Mógłbyś coś na to poradzić — zasugerowałam, przyciągając jego uwagę. Spojrzał na mnie zaciekawiony.

— Hm? Co dokładnie?

— Po prostu pomóż mi z tąd wyjść, proszę! Na co ci to wszystko? Na co czekasz?! W taki sposób niczego nie osiągniesz, wręcz przeciwnie! Wiem, że jeszcze gdzieś tam masz resztki sumienia! Po prostu mi pomóż...! Jeśli kogoś kochasz, po prostu daj mu odejść... — próbowałam przemówić mu do rozumu i jakoś przekonać. Ten jednak nic nie odpowiedział. Jedynie lekko się skrzywił, jakby nad czymś się zastanawiając. Gdy skończył mnie opatrywać, po prostu wstał, pogłaskał mnie krótko po głowie, i wyszedł bez słowa. Tak poprostu.

Zostawił mnie samą, po raz kolejny...

* * *

— Wiesz, ojciec powiedział, że możesz już do nas wrócić, więc wiesz... — zaczął Weimar.

Sierp, młot i... łopata? | ZSRR x Reader - Countryhumans [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz