Rozdział 2

917 50 26
                                    

Dni mijały, a Harry i Pansy z każdym dniem utwierdzali wszystkich w przekonaniu, że są parą. Wspólne posiłki stały się codziennością. Jednego dnia przy stole Gryffindoru, drugiego przy stole Slytherinu. 

Węże zaakceptowały ten fakt. Normalnie rozmawiali z Harrym. Tolerowali go ze względu na Pansy, nawet Draco. Natomiast przy stole gryfonów wciąż spoglądali złowrogo na dziewczynę.

Harry robił wszystko by dziewczyna nie odczuła dyskomfortu. Czarnowłosa ślizgonka z każdym dniem promieniała coraz bardziej. Widziała te zazdrosne spojrzenia, gdy jej chłopak patrzył tylko na nią i świata nie widział po za jej czekoladowymi oczami. 

Dzięki niemu mogła przebierać w kandydatach na przyszłego męża. Kochała Harry'ego. Kochała go całym sercem. Jednak to nie była miłość o jakiej marzyła. Od dziecka był dla niej jak brat. Dzięki jego małej intrydze stała się najbardziej rozchwytywaną dziewczyną. Jednak jak przystało na przykładną partnerkę spoglądała jedynie w tęczówki w barwie avady. Nie musiała udawać uczuć były one widoczne. Jednak dla obcych widniały jako prawdziwa, bezgraniczna, romantyczna miłość. Na każdych zajęciach siedzieli razem. Gdy było to tylko możliwe ciągle trzymali się za ręce. Spojrzenia pełne ciepła, bezgranicznego zaufania. Tak właśnie wyglądał ich związek. Jakby żyli w bajce. Ich prywatnej bajce.

Każdego ranka dostawała przy śniadaniu czerwoną różę, a chłopak całował ją w kącik ust przy wszystkich. Rudowłosa dziewczyna cierpiała w ciszy. Jej Harry miał kogoś. Zazdrościła ślizgonce. Te wszystkie cudowne rzeczy powinny należeć się jej. Każdy obmyślany plan kończył się dla niej porażką. Przez jej poczynania Harry oddalał się od swoich przyjaciół. Hermiona cieszyła się szczęściem swojego przyjaciela. Widziała, że ten związek dodaje mu skrzydeł. Natomiast Ron nie chciał z nim rozmawiać. Wybrał jakiegoś obślizgłego węża zamiast jego siostry. Nie potrafił mu tego wybaczyć. Buntował cały Gryffindor przeciwko niemu.

***

Była sobota. Harry czuł się osaczony w swoim domu. Każde spojrzenie działało mu na nerwy, a on nic nie mógł zrobić. Tak bardzo pragnął być znowu sobą. By ściągnąć ten cholerny pierścień. By jego prawdziwe ja wyszło na zewnątrz. By mógł porozmawiać z kimś, kto wie kim jest naprawdę. 

Wyszedł wściekły z pokoju wspólnego informując swoją przyjaciółkę, że będzie nocował w Pokoju Życzeń. Skierował swoje kroki na siódme piętro, jednak jakaś niewidzialna nić ciągnęła go w inną stronę. Szedł już dobrze znanymi korytarzami lochów. Każdego dnia był u swojego profesora. Dziś jednak obiecał, że nie przyjdzie. Severus nie miał dzisiaj czasu. Stanął przed drzwiami gabinetu profesora Snape. Uniósł dłoń i zapukał. Z delikatnym skrzypem wrota stanęły otworem. Nikogo nie było w pomieszczeniu. Czuł się niepewnie. Coś mu powtarzało, że to nie odpowiedni moment. Nie miał w zwyczaju zapuszczać się dalej jeśli nie było profesora w gabinecie. Jednak jakaś dziwna siła ciągnęła go w głąb pomieszczenia. Wbrew obietnicom, że dzisiaj się nie pojawi, nie potrafił odejść. Czuł jakby ktoś go przyzywał. Jakaś mentalna siła, która zarzuciła na niego swoje sidła. Podniósł rękę by zapukać do prywatnych kwater. Jednak nie zdążył dotknąć czarnych desek, gdyż uchyliły się przed nim. Wszedł niepewnie do salonu. Rozejrzał się dookoła. Było pusto. Cisza szumiała mu w uszach. Zdecydowanie coś było nie tak.

-Profesorze Snape?- odezwał się niepewnie, a jego głos rozniosło echo. 

Cisza. Dreszcze przeszły mu po plecach gdy usłyszał cichy jęk dobiegający z sypialni. Szybko przekroczył próg pomieszczenia. Stanął jak skamieniały. Z natury blady profesor był jeszcze bledszy, a na jego policzkach widniały zaczerwienienia. Otrząsnął się z otępienia i podszedł powoli do wielkiego łoża z czterema kolumnami.

Bratnie DuszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz