5. Jestem tylko pustką, Draco...

501 37 16
                                    


— Widzę, że pan Potter raczył się w końcu zjawić na lekcjach. — był poniedziałek. Lekcja obrony czarnej magii. Może Harry kiedyś uwielbiał ten przedmiot, to teraz był jego znienawidzony. — Na szlabanach też nie raczył się pan pojawić. — piskliwy głos Umbrigde ranił jego uszy. Za bardzo.

— Pan Snape napisał oświadczenie, że nie chodzę na szlabany do pani. — mruknął krótko. Tak, tylko tyle Snape był w stanie zrobić, bo drops gdzieś się rozpłynął.

Ta fuknęła tylko coś pod nosem i wróciła do lekcji. Harry wywrócił oczami i zaczął skrobać coś na kartce. Mimo, że dalej nie czuł się dobrze, to mógł śmiało powiedzieć, że jest troszkę lepiej. Dalej miał problemy z jedzeniem, lecz dawał sobie radę z tostem, czy połową kotleta. Choć dalej uważał, że zasługiwał na wszystko co go spotkało i, że był gruby. Cała złość przelewał na papier dociskając bardziej pióro do pergaminu. Dopiero koniec lekcji obudziło go ze dziwnego transu. Ze szokiem spojrzał na kartkę, a to co na niej zobaczył wprawiło go w dezorientację.

Na pergaminie była róża z której kolców się coś lało. Chyba krew. Wszystko wokół się paliło, lub było pomazane. Róża była cała w krwi, która z niej kapała. Harry chwile się tak na to głupio patrzył, po czym szybko wepchnął to do torby i szybko opuścił klasę wraz z resztą ślizgonów.

— Jeszcze raz usłyszę głos tej landryny to możecie być pewni, że długo to ona nie pożyje. — warknął Blaise.

— Ja nie rozumiem w ogóle jak ona tu uczy! Przecież ona się znęca nad uczniami. — fuknęła rozdrażniona Parkinson, przy okazji wskazując na Pottera.

— To proste. Jest z ministerstwa. — sarknął Theodore.

— Na szczęście to była ostatnia lekcja. — odetchnął głośno Draco. Okularnik całym sercem podzielał jego szczęście. Jedyne o czym teraz marzył to paść na łóżko i zasnąć, lecz wiedział, że dręczyły by go koszmary, wiec szybko ten pomysł uciekł z jego głowy.

Z niechęcią wszedł do wielkiej sali i zaczął się rozglądać. Szukał Victorii. Bardzo polubił dziewczynę, lecz nie wiedział nawet w jakim domie była. Gdy i tym razem pośród stołów nie znalazł brązowych falowanych włosów, westchnął i usiadł przy stole węża. Nałożył sobie na talerz sałatkę i z trudem zaczął ją jeść. Czuł na sobie wzrok swoich nowych przyjaciół jak i opiekuna jego nowego domu. Nie zjadł nawet połowy, a już nie mógł. Westchnął i odsunął od siebie talerz. Wstał i wziął torbę szepcząc do przyjaciół, szybko:

— Idę coś załatwić, nie martwcie się. — skinął szybko do nauczyciela i wyszedł z wielkiej sali.

Wiedział, że praktycznie wszyscy są teraz na obiedzie, wiec mógł na luzie wyjąc zapalniczkę i papierosy i se buchnąć. Tak właśnie zrobił. Zaciągnął i przytrzymał. Przynajmniej to mógł przed nimi ukrywać. Czuł lekkie wyrzuty sumienia, lecz to było silniejsze od niego. Wypuścił dym. Co prawda, Pansy go kiedyś nakryła, ale przecież nie musiał mówić, że jest od tego uzależniony. Prawda? Oparł się łokciami o jednego z parapetów i kolejny raz zaciągnął nikotyny. Gdy skończył, zgasił niedopałek o parapet i go wyrzucił przez okno. Poprawił torbę na ramieniu i ruszył przed siebie.

Nagle poczuł ucisk na łokciu, a po chwili został przygnieciony do ściany. Z jego ust wydobył się pisk przerażenia. Podniósł szybko wzrok, a gdy zobaczył swojego oprawcę to tylko wywrócił oczami, choć jego ciało dalej pozostało napięte.

— Puść. — warknął chłodno, lecz uścisk stał się tylko silniejszy, a jego ciało bardziej przyciśnięte do zimnego muru.

— Grzeczniej, kwiatku. — mruknął mu do ucha.

𝐄 𝐌 𝐏 𝐓 𝐈 𝐍 𝐄 𝐒 𝐒Where stories live. Discover now