Rozdział 7 -Marynarz

118 9 0
                                    


Obudziliśmy się następnego dnia i od razu przystąpiliśmy do planu. Czyli... właściwie nie robiliśmy nic. No, prawie nic. Plan polegał na tym, że będziemy wyglądać, jakbyśmy w ogóle o niczym nie wiedzieli. Rodzice jeszcze w piżamach poszli do kuchni zrobić jajecznicę na śniadanie, a ja, Lou i Sal ubraliśmy się i zaczęliśmy grać w berka na polu jakby nigdy nic. Przy drzwiach wejściowych do domu czaiły się wróżki, gotowe w każdej chwili rzucić zaklęcie paraliżujące. Pogoda była piękna. Słońce ślicznie oświetlało zebrane przez sąsiada siano i krowy, które się do niego dobierały.

Przez bramę wjechało czarne mitsubishi. My nie przerywaliśmy zabawy. Mama otworzyła okno kuchenne i zawołała:

-Lori, Lou, Sal, chodźcie na śniadanie! Oo, a kto to?

Z samochodu wysiadł mężczyzna ubrany w krótkie, czarne spodenki i żółtą koszulkę w liście monstery. Wyglądał jakby właśnie wracał znad morza.

-Dzień dobry szanownej pani, dzień dobry szanownej młodzieży - uśmiechnął się uprzejmie. - Nie owijajmy w bawełnę, wszyscy dobrze wiemy, dlaczego się tu znalazłem.

Te słowa całkowicie zbiły nas z tropu. Mężczyzna wyciągnął rękę przez okno naszej kuchni, rozkładając w dłoni wizytówki w wachlarz, niczym talię kart. Mama sięgnęła po pierwszą z brzegu.

-Amadeusz Rose, ogrodnik na zamówienie...

-Przepraszam, to nie ta. Proszę spróbować z kolejną - zachęcił, machając dłonią.

-Florian Lorac, przycinanie drzewek ozdobnych.

-Jeju, znowu nie to! - zwinął wachlarzyk i wyciągnął mamie zza ucha kolejny kartonik.

-Krzysztof Seemann, zobaczmy... iluzjonista, biały mag, magia ziół, wróg Goldiera. Goldier, Goldier... brzmi znajomo... - mruknęła mama.

-Prawdopodobnie słyszała to pani, gdy Sal - tu wskazał na chłopaka - puszczał nagranie z telefonu.

-Owszem, nie mogę się z panem nie zgodzić. Wejdzie Pan do środka? Mąż właśnie śniadanie zrobił.

Krzysztof przekroczył próg domu. W każdym miejscu, gdzie postawił stopę, rozkwitały kwiaty. Na środku podłogi. Usiadł przy stole kuchennym i rozpoczął rozmowę.

-Ej, jego nazwisko to chyba marynarz z niemieckiego, nie? - szepnęłam do Lou.

-A skąd mam wiedzieć, ty tu jesteś od języków.

Skupiłam wzrok na nowoprzybyłym.

-Proszę Pani, numer z patelnią nie ma najmniejszego sensu - rzekł do mamy.

Tata wytrzeszczył na niego oczy. Mama trzymająca w pogotowiu patelnię za plecami była częścią planu...

-Jak pan to...

-Jak już mówiłem, a właściwie pisałem, jestem białym magiem...

-Ale co to właściwie znaczy? - zapytała Lou.

-To znaczy, że jestem dobrym człowiekiem, posługującym się magią, by walczyć ze złymi mocami.

-Aha...

-Umiem  rzucać zaklęcia ochronne i nie tylko... oraz wiele innych rzeczy. Czasem nawet czytam w myślach. Ale wracając do tematu. Wiem, że w waszym lesie żyją wróżki. Spokojnie, nie zamierzam ich skrzywdzić. Jest jednak pewna osoba, która zniszczyłaby cały wasz las i wszystkie stworzenia w nim żyjące z dużą satysfakcją.

-Skąd mamy wiedzieć, że możemy panu ufać? - zapytał podejrzliwie tata.

Krzysztof był na wszystko przygotowany. Wyciągnął z plecaka słoik, w którym siedziała wróżka.

-Oto Laila. Uratowałem ją z płonącego lasu w innym kraju.

Oriana, która siedziała cichutko na mojej dłoni na ustalony znak podleciała do Laili. Zamieniła z nią parę słów w języku wróżek, który rozumiałam,  po czym kiwnęła głową. 

-Możemy im zaufać - szepnęła. 

Królowa WróżekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz