Rozdział 12 - Wyjazd

77 8 5
                                    

Tydzień minął jak z bicza strzelił. W dzień wyjazdu wstaliśmy bardzo wcześnie. Właściwie to pierwszy obudził się Sal i brutalnie zbudził mnie, pokrapiając wodą ze szklanki. Zerwałam się na równe nogi ze śmiechem. 

-Która godzina? - zapytałam.

-Piąta trzydzieści - odpowiedział.

-Jakim cudem obudziłeś się tak wcześnie?

-Wróżki - mrugnął do mnie.

Ubraliśmy się w pośpiechu i zbiegliśmy po schodach do ukwieconej kuchni. Jak się okazało wszyscy byli już na nogach. Krzątali się w pośpiechu po całym domu.

-Masz, dziecko moje, śniadanie zjecie w pociągu! - sapnęła mama, podając mi torbę z jedzeniem.

-Dzięki, mamo - starałam się wyglądać jakbym wcale się nie stresowała.

Przebiegłam się jeszcze po wszystkich pokojach, żeby zobaczyć, czy wszystko mamy. Wychodząc z domu, pogłaskałam mojego psa - Rojnika i szepnęłam mu na ucho:

-Zaopiekuj się domem pod moją nieobecność, dobrze?

Pies ochoczo zamerdał ogonem. Wtuliłam się w jego długą, jasną sierść. Spoglądając w jego duże oczy nagle oblał mnie zimny pot. Zrozumiałam, że mogę już nigdy więcej nie zobaczyć Rojnika, rodziców, wróżek, lasu... Ta wizja wydawała się przerażająca. Nie miałam jednak czasu na dłuższe rozmyślanie, bo Sal mnie zawołał:

-No chodź, Lori, bo się spóźnimy!

Stwierdziłam, że ma rację. To nie jest dobry czas na rozmyślanie o tym, co niepewne.

Droga minęła w milczeniu. Każdy starał się zachować pogodny wyraz twarzy, by nie dopuścić myśli, że coś jest nie tak. Wysiedliśmy z auta. Pociąg właśnie wjeżdżał na peron drugi na dworcu w Bylicy. Obiekt był niewielki. Znajdowała się tu mała budka z biletami i kilkoma ławkami dla oczekujących oraz tylko dwa perony. Oprócz nas, czekały jeszcze trzy osoby.

Rzuciłam się rodzicom na szyję. Uścisnęłam dłoń panu Krzysztofowi. On szepnął mi do ucha:

-I nie martw się zaklęciem odbierającym moc. W odpowiedniej chwili sobie poradzisz.

Kiwnęłam głową i skrzyżowałam palce na szczęście.

Sal żegnał się z moimi rodzicami. Usłyszałam, jak tata szepcze:

-Opiekuj się nią - spojrzał na mnie ukradkiem - ma w sobie więcej energii, niż myślisz.

Sal mrugnął do niego w odpowiedzi.

-Chodź - powiedział.

Ruszyłam za nim, nie oglądając się za siebie. Raz tylko zerknęłam na ludzi, którzy ostatnimi czasy tyle dla mnie zrobili.

🌿🌿🌿

Wskoczyliśmy do wagonu, umykając przed wzrokiem konduktora. Nasze tymczasowe "mieszkanie" było wielkości normalnego wagonu. No, i przede wszystkim było tu dużo siana! Sal już szykował się, by zrobić fikołka, gdy w ostatniej chwili złapałam go za ramię i wepchnęłam w siano. Sama wylądowałam na nim. Już chciał coś powiedzieć, lecz położyłam mu palec na ustach. Jak się okazało, słusznie. Do wagonu weszło dwóch barczystych mężczyzn i jeszcze jeden, niskiego wzrostu.

-Wszystko się zgadza - mruknął jeden z barczystych - Można jechać.

Wszyscy trzej wyszli, po czym dało się usłyszeć głośny gwizd. Podłoga pod nami się zatrzęsła i pociąg ruszył.

-No nieźle - szepnął Sal. - Jak to wyczułaś?

-Mam wyostrzony słuch i intuicję - uśmiechnęłam się.

Wstaliśmy i zaczęliśmy się śmiać. Mało brakowało.

-Nie mogliśmy jechać pierwszą klasą? - zapytał.

-A nie przyszło ci do głowy, że Goldier może wysłać szpiegów? Kto wie, czy nie czają się w wagonie pasażerskim trochę dalej.

Sal przygryzł wargę i kiwnął głową, po czym wziął rozbieg i wskoczył na najwyższą kopę siana. Zeskoczył z niej, robiąc salto i, by bezpiecznie wylądować, zrobił jeszcze fikołka. Żeby mu pokazać, że nie jestem gorsza, zrobiłam rundaka. Wybiłam się na kopę siana i zeskoczyłam z niej, robiąc prawie równie dobre salto, fikołka i szpagat. Podał rękę, żeby pomóc mi wstać, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

-Przed nami długa podróż.













Królowa WróżekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz