ROZDZIAŁ XXIX

242 13 9
                                    

          Po powrocie do Brytanii wszystko wydawało się być spokojne. Przynajmniej pierwsze kilka tygodni wiosny.
Esme urodziła dziewczynkę, John podobno przestał widywać się z innymi dziewczynami, przynajmniej z tego co sama Morgan widziała, a Arthur się oświadczył. Podobno była chrześcijanką i to, co robił jej narzeczona oraz jego bracia nie za bardzo nią ruszało. Morgan jakoś nie mogła się do niej przekonać, ale ważniejsze przecież było to, że Arthur był szczęśliwy.

          Oczywiście nic w tym świecie chociaż na jakiś czas nie mogło po prostu być spokojne, czego Morgan przekonała się od samego rana, kiedy obudziły ją odgłosy dochodzące z piętra. Przebrała się i wciąż zaspana wyszła z pokoju i skierowała się w stronę schodów, słysząc podniesiony głos Thomasa który wydawał polecenia swoim ludziom.
Dawno nie słyszała go tak zdenerwowanego.

           — Co się dzieje? — zapytała, kiedy już znalazła się dole.

           — Chodź. — powiedział jedynie, łapiąc ją za dłoń i kierując ją w stronę jednego z okien.

           Kilka metrów od domu ktoś postawił krzyż. Musiała wytężyć wzrok, aby zobaczyć, że coś było do niego przypięte. Wyglądało to jak kukła ludzkich rozmiarów ubrana w czarny płaszcz.

           — To się dzisiaj kończy. — powiedział, odciągając Morgan od okna. 

           — Co? Co masz na myśli? — zapytała. — Wiesz kto to zrobił?

           — A jak ci się wydaje? — prychnął. — Jedziemy tam za godzinę, zanim otworzą klub. — dodał, sięgając do swojej kieszeni by wyciągnąć telefon. 

           — Tommy. — kobieta złapała go za wolną dłoń, natomiast szatyn nie zwrócił na nią uwagi. — Da się to jakoś inaczej wyjaśnić, jestem pewna.

           Mężczyzna pokręcił głową. 

           — Jeżeli my nie zaatakujemy, to zrobi to Solomons. A on nie zostawia nikogo za sobą. My przynajmniej nie zrobimy tego później. Nie chcę, żeby ktoś niewinny zginął przez nasze spory w interesach. 

           Po tych słowach ruszył w stronę korytarza.

           — Ty oczywiście zostajesz tutaj. — dodał, zatrzymując się na moment.

           — Co?! — zapytała, robiąc krok do przodu. — Tak jest ta suka i nie dam jej uciec.

           — Pierdol ją, twoje bezpieczeństwo jest ważniejsze. Masz zostać w domu i gówno mnie interesuje, że masz inne zdanie. Ty jesteś ważniejsza. — odparł, po czym wyszedł do swoich ludzi.

~~~

           Nie było ich już godzinę. Powiedział, że powinni wrócić po godzinie.
Ona po prostu nie mogła siedzieć tutaj sama, otoczona jedynie osiłkami Thomasa i nie robić kompletnie nic. 
Powiedziała jednemu, że idzie zapalić. Łyknął to kłamstwo zbyt prosto.
Nie miała prawa jazdy, ale znała podstawy tego, jak jeździć samochodem. Thomas kilka razy dał jej się przejechać swoimi samochodami. Nie znała marek, ale po prostu ładnie wyglądały. Taka już była.

            Wsiadła do tego, do którego udało jej się znaleźć kluczyk i odpaliła silnik, który zaryczał w prawie pustym, ogromnym garażu z którego szybko wyjechała, kierując się tam, gdzie wszystko najwidoczniej miało się skończyć.

           Samochód zaparkowała kilka przecznic dalej. Nie chciała wjechać w sam ogień tej walki nie mając pojęcia, kto wygrywa i czy w ogóle ktoś został tam żywy, a jeżeli został - to po której był stronie.
Droga i chodniki były puste, za to słychać było co jakiś czas wystrzały broni. Szybko przeszła przez otwartą bramę do klubu i zobaczyła, że już na parkingu leżało kilka ciał. Szybko zbadała je i kiedy okazało się, że nie znała nikogo ze zmarłych, wyciągnęła swój pistolet i weszła powoli do środka znajomym, tylnym wejściem. Od razu usłyszała podniesione głosy i wystrzały i właśnie w tym kierunku zaczęła zmierzać. Kątem oka, gdzieś na głównej sali dostrzegła Johna, co nieco ją uspokoiło, lecz wciąż nigdzie nie znalazła Thomasa i Arthura. Postarała się, aby najmłodszy z braci jej nie zauważył i wykorzystując ogromny huk dziejący się wokół, udało jej się dostać do głównego holu, który prowadził do gabinetu Solomonsa.
Tej części budynku już nie znała, przez co jej kroki stały się o wiele powolniejsze. Okazało się, że hol był bardziej poplątany, niż się jej wcześniej wydawało, lecz nagle przystanęła, słysząc swoje imię.

          Odwróciła się i poczuła, jakby czas jakoś magicznie zwolnił. Zobaczyła za sobą zaskoczonego Thomasa, który był zaledwie kilka kroków dalej od niej. Chciała coś powiedzieć, kiedy zauważyła, jak kilka kul przeczesuje brzuch szatyna, który upadł nagle na kolana, łapiąc się za miejsca, gdzie znajdowały się dziury wylotowe.

            Wtedy czas wrócił do normy, a za nim zobaczyła Solomonsa z wyciągnięta w stronę Thomasa bronią, który od razu został postrzelony kilka razy w głowę. Nie widziała na początku przez kogo, ale szybko usłyszała, że to był Arthur.

            Thomas leżał przed nią, twarzą na czerwonym od krwi dywanie.

             To była jej wina.

             Może gdyby była cichsza, może gdyby w ogóle się tutaj nie pojawiła, to Thomas by żył.

             Słyszała, jak Arthur wrzeszczał jej w twarz.

             A ona tak po prostu stała i spoglądała na to, jak John podbiega do ciała szatyna.

             Nagle usłyszała za sobą śmiech i odgłos kroków co sprawiło, że wybudziła się z transu.

             Nie mogła uwierzyć w to, co robiła, ale czuła się tak, jakby nie mogła kontrolować tego, co robiło jej ciało.
Napędzane zemstą.

             Z łatwością dogoniła Grace i rzuciła się na jej plecy, przez co obydwie upadły na podłogę. Teraz, kiedy siedziała jej na plecach, Morgan miała przewagę. Chwyciła Grace za kucyka i zaczęła uderzać jej twarzą w w drewnianą podłogę. Kobieta krzyczała i wiła się pod jej ciężarem, lecz jedyne co teraz obchodziło Morgan to zmiażdżenie jej twarzy.
Nagle Grace pod wpływem adrenaliny nabrała tyle siły, aby zrzucić Morgan z jej pleców. Szatynka teraz sama upadła na plecy, a Grace szybko wdrapała się na nią, uderzając z pięści w jej twarz. Blondynka miała złamany, zmiażdżony nos, lecz to nie powstrzymywało jej od tego, aby kierować swoje uderzenia w policzki Morgan, która nagle opadła z sił i przez kilka dobrych sekund pozwalała na to, aby kobieta ją uderzała. W końcu ruszyła rękami i zaczęła odpychać starszą od siebie, lecz nie mogła znaleźć na to siły. Grace nie ruszyła się o centymetr, nawet kiedy jej dłonie powędrowały na twarz kobiety, wbijając palce w jej oczy.
Grace długo tego nie wytrzymała i przestała uderzać Morgan, chcąc odsunąć jej dłonie od swoich oczu, a kiedy udało jej się wyrwać dłoń, chwyciła szybko swoją broń i przycisnęła ją do boku Grace, która zamarła, unosząc zakrwawione, drżące ręce ku górze. 

            Mimo tego i tak nacisnęła spust. 

            Ciało Grace opadło na nią, a pistolet wyślizgnął jej się z dłoni. Zsunęła z siebie martwą kobietę i wróciła tam, gdzie zostawiła Thomasa. 

             Kulała z jakiegoś powodu, ale to jej nie obchodziło. Kiedy Arthur ją zobaczył, od razu zaczął na nią wrzeszczeć, ale teraz blokowała każdy dźwięk z zewnątrz. Jedyne co słyszała to szybkie bicie swojego serca. Uklękła przed ciałem Thomasa, które wciąż leżało w tym samym miejscu i złapała go za dłoń. Nagle Arthur odsunął ją od niego, jakby nie była godna dotykać jego powoli siniejącego ciała.

            — Morgan.

            Usłyszała za sobą, z tego miejsca, z którego zostawiła Grace. Myślała, że ją zabiła, ale wyglądało na to, że strzał nie był śmiertelny, za to zobaczyła jak sama blondynka trzyma pistolet wycelowany prosto w jej twarz. 

             — Morgan, błagam, obudź się.

Coś było nie tak.

           — Wy musicie ją uratować! — z jej wnętrza dobiegł krzyk. — Ona nie może umrzeć tak młodo.

           Nie wiedziała czyj to był głos. Mamy?

           Nie wiedziała, dlaczego nagle wszystko stało się ciemne.



~~~

no cóż, to ode mnie tyle jeżeli chodzi o ten profil, zapraszam na mój nowy gdzie niedługo pojawi się pierwszy rozdział ,,zwykłej" książki o bardziej spokojniejszych klimatach:

krwawatanna

mam nadzieję, że się podobało <3

🎉 Zakończyłeś czytanie 𝙿𝙻𝙰𝙶𝚄𝙴 𝙾𝙵 𝙴𝚅𝙸𝙻 // PB 𝙼𝙾𝙳𝙴𝚁𝙽 𝙰𝚄 (+𝟷𝟾) 🎉
𝙿𝙻𝙰𝙶𝚄𝙴 𝙾𝙵 𝙴𝚅𝙸𝙻 // PB 𝙼𝙾𝙳𝙴𝚁𝙽 𝙰𝚄 (+𝟷𝟾)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz