|22| Portret Pauline | oneshot

19 9 0
                                    

 Cecil spojrzał za okno, wpatrując się w niebo, jakby podświadomie czegoś w nim szukał. Cokolwiek jednak miał nadzieję znaleźć, na nieboskłonie tego nie było. Tam płynęły tylko ciemne, brzydkie chmury, przez które czasem prześwitywał ponury księżyc. Cóż za wspaniałe święta. 

 Mężczyzna westchnął, stojąc przed pustym, błagającym wręcz o zapełnienie płótnem. W Wiglię zawsze zachciewało mu się malować – uwieczniał zwykle widok zza okna (sam wiedział, że to banał), ale tym razem uznał, że nie ma w nim zupełnie nic pięknego ani inspirującego. Najchętniej zrobiłby portret z żywym modelem. 

 Ale święta, jak co roku, spędzał sam.

 Może w akcie desperacji, a może olśnienia, Cecil zaczął kreślić na płótnie niewyraźne rysy kobiecej twarzy. Umysł usłużnie podpowiadał mu kolejne szczegóły, aż wiedział już mniej więcej, kogo chciał namalować. To była młoda, rumiana kobieta, ładna, ale nie z okładek młodzieżowych magazynów. Uśmiechała się promiennie, a na jej policzkach pojawiały się dołeczki, z prawej strony trochę głębszy. Miała brązowe, kręcone włosy, zadarty nos, wąskie usta, niebieskie oczy. Nie wiedział, jak to się stało, ale po chwili wiedział o tej osobie już wszystko. Zupełnie wszystko. Jego zrozumienie nieistniejącej, nieznaczącej postaci wykraczało daleko poza wygląd. Pojął, co robiła w wolnym czasie, jaki kolor lubiła bardziej od innych, gdzie chodziła najczęściej na spacery i o czym marzyła jako mała dziewczynka. 

 Malował powoli, ale z sercem, gdy jego uwagę rozproszyło nagle cichutkie, słabe chrząknięcie. 

 Z początku przeraził się, wiedział bowiem na sto procent, że w domu był sam. Poderwał głowę i wyjrzał zza płótna w kierunku drzwi wejściowych. Spodziewał się intruza, który przyszedł zakończyć jego raczej smutną egzystencję, ewentualnie złodzieja, który jego skromnym mieszkankiem musiał się srogo rozczarować. Ale miast tego zobaczył zwykłe, drewniane krzesło, a na nim siedzącą z uśmiechem kobietę, którą malował. 

 – …kim… – Słowa zastygły mu w gardle, gdy brunetka przeciągnęła się lekko, szybko jednak wróciła do pozy, w której ujrzał ją pierwotnie. Po chwili zauważył dopiero, że zajmowała miejsce dokładnie tak, jak on planował ją namalować, z głową lekko przekrzywioną i rękami na kolanach. – Kim jesteś?

 Kobieta nie odpowiedziała. Zamiast tego naprężyła się jeszcze bardziej w pozycji, jaką przybrała, jakby gestem tym ganiła go za to, że nie maluje, kiedy ona stara się dobrze wyglądać. A może i za to, że zadawał pytania, na które doskonale potrafił odpowiedzieć. Miała przecież na imię Pauline, pracowała jako bileterka w pobliskim teatrze, lubiła bardzo lody miętowe i liczbę siedem. Cecil sam to wszystko wymyślił jeszcze przed chwilą. Jak śmiał więc teraz to od niej żądać wyjaśnień?

 Mężczyzna zrozumiał. Kiwnąwszy głową, chwycił mocniej pędzel i wrócił do swego dzieła, tym razem zerkając co chwila na swą tajemniczą modelkę. Ona chciała tego chyba jeszcze bardziej niż on. Choćby patrzył co sekundę, Pauline nigdy nie zmieniała pozycji ani miny. Była jak fotografia – jedynie minimalne drgnięcia dowodziły temu, że siedziała tam naprawdę, a nie jako raz wyobrażony sobie obraz. 

 Cecil jeździł pędzlem po płótnie z uwagą i czułością, a z czasem powstawała na nim kopia przetworzonej przez oczy jego wyobraźni rzeczywistości. Na razie pomijał szczegóły, chciał zająć się nimi później. Zależało mu na tym, by oddać to, kim była Pauline, samą esencję jej bytu. Bytu, który sam sfalsyfikował, a jednak oto ona stanęła przed nim we własnej osobie. 

 Minęło pewnie półtorej godziny, nim kobieta niespodziewanie wstała z krzesła, odpychając je z piskiem. Cecil spojrzał na nią ze zdziwieniem. Miała intuicję – podniosła się akurat wtedy, kiedy właściwie przestała być potrzebna do skończenia obrazu. Wbiła w mężczyznę spojrzenie, lustrując go dużymi, niebieskimi oczami. Zaśmiał się nerwowo.

 – Wybacz, nie bardzo mam czym cię ugościć…może…o! – Dumny z siebie, Cecil przeszedł parę kroków do aneksu kuchennego, gdzie w którejś z szuflad znajdowała się saszetka barszczu w proszku. – Mamy Wigilię…lubisz barszcz? Zrobić ci? – Kobieta nie odpowiedziała, wpatrzona wciąż w niego z tym samym, pogodnym wyrazem twarzy. – Zrobię ci. 

 Cecil wsypał fioletowy proszek do miski, zalał wrzątkiem, pomieszał i postawił na stole. Pauline usiadła przy nim i zaczęła jeść, na co mężczyzna rozpromienił się błyskawicznie. 

 – Chyba ci smakuje? Cieszę się. Chcesz zobaczyć obraz? – zapytał. Kobieta podniosła głowę znad miski i spojrzała na niego pytająco. – Chcesz zobaczyć obraz? – powtórzył Cecil. Na to jednak Pauline uśmiechnęła się tylko szerzej i jakby zaśmiała bezgłośnie, po czym wróciła do barszczu. – A chcesz pooglądać telewizję? – Kobieta potaknęła. 

 W telewizorze leciała jakaś durna do granic możliwości, kiczowata komedia świąteczna. Cecil czuł się głupio, że to jest film, jaki ogląda ze swoim gościem, ale na innych kanałach było jeszcze gorzej, a Pauline tamta szmira chyba się podobała. Uśmiechała się szczerze, kiedy na ekranie działo się coś – w zamiarze – śmiesznego. Mężczyźnie zdawało się, że chciała obejrzeć tę komedyjkę w całości

 – Mam drugą saszetkę barszczu. Chcesz? – zapytał, kiedy skończyła zupę. Pauline kiwnęła głową.

 Obejrzeli cały film, a kiedy zaczęły lecieć reklamy, kobieta wstała i wyjęła z komody jakąś starą płytę ze świąteczną muzyką, włożyła do odtwarzacza i zaczęła tańczyć, aż i to jej nie zmęczyło, a potem, po przerwie, znów. Cecil nie wiedział, kiedy w ten sposób minęła cała noc. Jego wyśniona modelka ani razu się nie odezwała, ale nie przestawała też się uśmiechać, potakiwać i śmiać się bezgłośnie, jakby nie przeżyła od urodzenia ani chwili smutku. Odkąd wstała, nie chciała już nawet patrzeć na obraz. Tak jakby kompletnie przestał ją interesować. Tańczyła (nie wstydząc się wciągnąć do tego i jego), bawiła się i pozwalała trwać chwili. Przeżywała po prostu iście uroczą Wigilię. 

 Do czasu, aż nagle jej rozrywkowy humor ustał, czym zaskoczyła Cecila, którego udało się jej nim zarazić. Stanęła w miejscu, choć przed chwilą jeszcze z nim tańczyła, i spojrzała na sztalugę przytrzymującą płótno, na którym namalował ją jej stwórca.

 – Chcesz zobaczyć obraz? – Mężczyzna powtórzył pytanie, które raz już tej Wigilii zadał. Kobieta przez chwilę nie reagowała, ale wreszcie potaknęła, powoli bardzo jak na siebie, i podeszła równie wolno do sztalugi. Obeszła ją, stając przed płótnem. – Jest dobrze? – Spytał Cecil z nadzieją. Cisza. Zdawało się już, że Pauline nigdy nie zareaguje, aż nareszcie znów kiwnęła głową. 

 Wtedy mężczyznę oślepił nagle promień słońca, który wpadł do jego mieszkania, padając wprost na obraz uśmiechniętej młodej kobiety. To trwały bardzo, bardzo krótko, może ułamek sekundy. A jednak, gdy otworzył oczy, Pauline już z nim nie było. Zaczął rozglądać się od razu po całym swym domostwie, ale nie znalazł jej nigdzie, choć jeszcze przed chwilą spędzała z nim najlepszy czas jego życia. 

 Nigdzie prócz płótna, na którym nadal uśmiechała się ta sama rumiana brunetka. 

Autor: myslezeniemysle

Papierowy kalendarz adwentowy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz