Rozdział 23

12 1 0
                                    

Baza L.A.S.T., San Diego, Stany Zjednoczone, 2026 rok

Drzwi były otwarte. W środku siedziby tajnej agencji leżało mnóstwo ciał w kałużach krwi. Chyba jeszcze nigdy nie widzieli tak zmasakrowanego miejsca.

Czworo posiadaczy żywiołów dotarło do bazy, kiedy było już po wszystkim. W zasadzie po takim czerwonym od krwi wejściu nie spodziewali się odnaleźć żywej duszy, ale liczyli na to, że ci "rzeźnicy" być może zostawili jakieś poszlaki.

James pochylił się przy jednym z leżących ciał, które straciły najmniej krwi. Sprawdził puls powalonego mężczyzny, ale niestety się zawiódł. Nie miał już kogo ratować.

- Mogliśmy tego uniknąć - skomentowała cicho Mia widok tylu trupów. Cassie i Philip spojrzeli na nią pochmurnie. - Gdyby L.A.S.T. nie zagarnęło dla siebie całej tej potęgi, której nie rozumie, ci ludzie mogliby jeszcze żyć.

- Niech zgadnę: ty byś się lepiej zaopiekowała kamieniami? - zapytała retorycznie Cassie.

- Tego nie ma nawet co kwestionować - odpowiedziała chłodno szatynka.

- A już myślałem, że zrobiło ci się szkoda tych agentów i byłabyś gotowa się poświęcić za nich - rzucił prowokacyjnie Philip. Mia wzruszyła ramionami i odrzekła chłodno:

- Nie jestem typem męczennika.

James wstał zrezygnowany i ruszył przed siebie, mijając tamtą trójkę, jakby była powietrzem. Musiał się dowiedzieć, kto za tym wszystkim stał, więc nie mógł zwlekać.

- Sprawdźmy, czy na pewno wszyscy zginęli. Może ktoś jeszcze tu jest i potrzebuje naszej pomocy - zarządził, zanim skręcił w prawo na korytarz. Pozostali nie mieli nic do dodania, więc rozdzielili się, idąc w różne strony budynku.

Mia udała się w stronę laboratoriów, mając nadzieję, że być może właśnie tam przechowywano Elements przed kradzieżą. Jeśli miała rację, to złodzieje na pewno zostawili po sobie jakieś ślady, choćby odciski butów czy palców. A krwi było na podłodze pełno, więc nawet teraz mogła dostrzec kroki pozostawione przez tych, którzy wybili chyba cały tutejszy oddział L.A.S.T.

- Mam nadzieję, że pamiętasz, co mi obiecałaś w dżungli - usłyszała za sobą głos Philipa.

- Obiecałam sobie, że nie będę się powstrzymywać przed oblaniem cię kubłem zimnej wody, jeśli znowu mnie tak najdziesz od tyłu - ostrzegła. Philip wydawał się być niezadowolony z jej odpowiedzi.

- Chodzi mi o to, że nie tkniesz tych kamieni. Nie użyjesz ich wszystkich naraz. Okej? - sprecyzował.

Mia przystanęła i westchnęła. Nie mogła zrealizować swojego planu, jeśli ten idiota cały czas będzie patrzył na jej ręce. Musiała go znowu od siebie odsunąć. Okłamać.

Odwróciła się do niego z cwanym uśmieszkiem. Patrząc jednak na jego pełne ufności i jednocześnie trwogi oczy nie mogła ot, tak go oszukać. Dała się złapać w pułapkę, z której nie potrafiła wybrnąć. To coś było jak wyrzuty sumienia jeszcze przed wyrządzeniem krzywdy. Nie lubiła tego uczucia. Uśmiech powoli zszedł z jej twarzy, a w gardle pojawiła się gula.

- Okej - odpowiedziała cicho, jakby wbrew sobie. Gdyby jednak się nie zgodziła, też nie czułaby się z tym dobrze. Obawa Philipa szybko zamieniła się w ulgę, która ugodziła ją jeszcze bardziej. Nie lubiła zawodzić ludzi, na których jej zależało, ale już chyba taki był jej los. Inaczej zachowywać się nie potrafiła, odkąd straciła rodzinę.

- To dobrze - rzekł z uśmiechem Philip.

Chwilę na siebie patrzyli w milczeniu, ale nawet nie musieli nic mówić. Obydwoje wiedzieli, dokąd to wszystko zmierzało. Wspólny sekret, wspólne misje, wspólne przeżycia, które ich ze sobą wiązały. To było ich fatum - ich wszystkich, bez wyjątku. Nie mogli wyjawić swojej drugiej tożsamości innym osobom, więc byli zdani na samych siebie. Tylko drugi posiadacz żywiołu mógł zrozumieć i udźwignąć ten ciężar. Chcieli czy nie, była im pisana wspólna przyszłość albo samotność.

Elements 3Where stories live. Discover now