Rozdział 10

45 4 33
                                    

- Musimy dotrzeć mniej więcej do punktu w połowie drogi na szczyt od wschodniej strony - poinformowała Mia, kiedy tylko oddalili się od miejsca walki i nie musieli już szeptać.

Philip wydawał się być zdezorientowany jej słowami, gdyż dopiero co ustalili, że nie potrafiła odnaleźć kamienia z powodu jej złego podejścia do wyprawy. A właściwie sam to ustalił, aczkolwiek Mia nie zaprzeczyła. Jak więc miał rozumieć to, co przed chwilą powiedziała?

- Moment. Skąd wiesz, dokąd powinniśmy iść? - zapytał szczerze zdziwiony.

- Tubylcy są w stanie wiele zrobić za odrobinę wody - odrzekła bez cienia empatii.

Philip musiał to wszystko przeanalizować. Przez chwilę szli w ciszy, cały czas odgarniając od siebie gałęzie i uważając, by nie robić przy tym niepotrzebnego hałasu dla kolejnych lampartów. Dopiero kiedy brunet znalazł jakąś sensowną teorię znowu się odezwał:

- Czyli chodziłaś po wioskach i pytałaś, gdzie spadł kamień, a oni ci odpowiadali w zamian za wodę pitną. I dlatego tak długo ci zeszło. Gdybyś od razu znała dokładną lokalizację, może byłabyś na miejscu jakieś dwa miesiące wcześniej.

- Mów dalej, Sherlocku - rzekła rozbawiona jego analizą.

- Przez burze nieco ci się opóźniło. No i przez twoją fatalną orientację w terenie oraz nieprzygotowanie do błądzenia po lasach tropikalnych.

- Jestem pod wrażeniem, że wreszcie nie użyłeś słowa "dżungla".

- Po dżunglach - droczył się, na co Mia cicho westchnęła, jakby właśnie pożałowała, że go pochwaliła. - Jak mi poszło?

- O, nie, znowu mnie przejrzałeś - odpowiedziała z teatralnym przerażeniem. Obydwoje zachichotali. - Mniej więcej tak było.

- Ale mniej czy więcej?

- Zamknij się.

Mówiąc to, Mia uśmiechała się. Czuła, że ich relacja choć trochę wróciła do stanu sprzed pięciu lat, zanim zostawiła Philipa bez słowa. Chciała nacieszyć się tą dobrą chwilą, zanim przerodzi się we wspomnienie, a znając ich charaktery, ta znajomość była dość niestabilna. Z jednej strony źle, bo mieli bardzo dużo wzlotów i upadków, być może nawet więcej niż Cassie i James, zaś z drugiej dobrze - nigdy nie wiedzieli, czego się spodziewać, przez co nie można było mówić o nudzie między nimi. Nie wiedzieli tylko, czy kiedyś ich ta wywrotka emocjonalna nie zmęczy.

- Ludzie wskazują to miejsce, gdyż stamtąd wyłaniają się wszystkie burze - wróciła do tematu po przejściu kilku kroków. - Istnieje więc duże podobieństwo, że to tam znajduje się kamień. Źródło anomalii.

À propos anomalii, gdzie nasze burze? Już pół dnia świeci słońce - zauważył Philip.

- Nie ciesz się przedwcześnie. A jeśli tak bardzo ci ich brakuje, z przyjemnością wyczaruję nad tobą małą chmurkę, z której nieprzerwanie będzie lało.

- Może dzięki temu przynajmniej nie będzie tak gorąco - powiedział ze zmęczeniem, gdyż teren zaczął się robić bardziej górzysty.

Mia jak powiedziała, tak zrobiła. Stworzyła mały, szary obłok wiszący nad głową jej towarzysza, skąd zaczęły się gwałtownie sypać krople deszczu.

- Hej, żartowałem! - zirytował się, kiedy tylko w mgnieniu oka przemoczyła go do suchej nitki. Powstrzymując się od śmiechu, Mia zabrała obłok znad jego głowy i zniszczyła. Philip wzdrygnął się od uczucia wilgoci i chłodu, a następnie osuszył się, używając swoich mocy.

Po około trzydziestu minutach drogi wśród gęstwin i cienia ich trasa spotkała się ze szlakiem prowadzącym na Kilimandżaro. Dodając czasu drugie tyle, las wreszcie zaczął się przerzedzać i stanęli u samych podnóży wielkiej góry. Zrobili sobie przerwę na odpoczynek i lunch, póki jeszcze mieli okazję. Dochodziło południe, a na niebie zaczęły się zbierać ciemne chmury.

Elements 3Where stories live. Discover now