Rozdział 21

23 4 1
                                    

Niebo stało się szaroczerwone - było niczym ogień osnuty popiołem. Wyglądało tak, jakby cofnęli się w czasie i znów walczyli z George'em. Nie było to miłe wspomnienie. Na sam widok wystrzelającej z góry lawy dostali dreszczy. Sami już nie wiedzieli, czy woleli stanąć oko w oko z szalonym wdowcem czy z nieprzewidywalnym żywiołem.

Mia wstrzymała oddech, widząc nadciągające bomby wulkaniczne. James już był świadkiem wybuchu Etny, więc Ruapehu nie powinien być dla niego aż tak szokujący. Tym razem jednak nie bał się o swoje życie, ale o Cassie. Musiał upewnić się, że przeżyła.

Szatyn wybiegł z parkingu, jakby co najmniej uciekał przed śmiercią. On wręcz przeciwnie - wyruszył jej na spotkanie, ale nie po to, by skrócić swój żywot, lecz żeby ocalić swej ukochanej. Nie oglądał się za siebie, nie pozwalał się rozproszyć w żaden sposób. Liczyła się tylko ona.

Kiedy tylko Mia zauważyła jego reakcję, natychmiast go zawołała. Gdy to nie podziałało, ruszyła za nim. Dogoniła go przy myśliwcu. Weszła do środka w ostatniej chwili, gdyż James zachowywał się tak, jakby był sam. Zamknął właz nie bacząc na nią, ale na szczęście Mia już była wewnątrz pojazdu. Poirytowana podeszła do niego z zamiarem powiedzenia mu paru życzliwych słówek.

- James, do cholery! Co ty robisz?

Nie odpowiedział, tylko po prostu wystartował. Mia nie była na to przygotowana, więc straciła równowagę. Chwyciła się jego fotela i dzięki temu nie upadła na podłogę.

- Jesteś chyba jeszcze gorszy niż Philip i Cassie razem wzięci.

James milczał. Nie miał zamiaru wplątywać się w żadne sprzeczki, kiedy ważyły się losy jego żony i przyjaciela. Musiał się skoncentrować. Teraz liczyła się tylko droga do Ruapehu.

Mia zajęła miejsce obok niego. Wolała już więcej razy nie tracić gruntu pod nogami.

- Pędzisz jak diabli. Włączyłeś jakiś super-ultra-napęd? - skomentowała sarkastycznie, mając nadzieję, że przynajmniej w ten sposób zwróci jego uwagę. Być może nawet nie dostrzegł jej obecności. 

James przewrócił oczami. Nie był zbyt rozmowny w tej stresującej sytuacji. Byli już tak blisko, wulkan stawał się coraz większy, a erupcja coraz wyraźniejsza. Wokoło spadały bomby wulkaniczne, podpalając lasy, miasta, domostwa, ludzi. Wyglądało to niezwykle niepokojąco.

- Może byś tak, dla odmiany, skupiła się na gaszeniu pożarów? - zaproponował. Tym razem Mia charakterystycznie przewróciła oczami. Ale przynajmniej James dał znać, że nie pożyczyła mocy Cassie i stała się niewidzialna.

Zamknęła oczy. Przywołała myślami całą wodę krążącą w otoczeniu i przejęła nad nią kontrolę. Czuła, jak ta przemieszcza się w przyrodzie, przyjmując formę płynu i pary wodnej. Już chciała ją wykorzystać, użyć do własnych celów, ale woda nie mogła się przebić. Coś ją blokowało. Coś bardzo gorącego. Coś piekielnego.

Otworzyła oczy i z rezygnacją westchnęła. Czuła się tak, jakby zabrakło jej mocy. Nie była nic w stanie zrobić. To było przytłaczające.

- Nie mogę. Przykro mi - rzekła lekko poruszona. Bardziej niż statystyki ofiar śmiertelnych denerwowała ją jej niemoc. Starała się pobudzić w sobie altruizm, ale jej własne ego przyćmiewało każdą chwilę dobroci. Nie mogła stracić mocy, nie w tak krytycznej sytuacji. Dlaczego tak się stało? Czyżby kamień się... wyczerpał?

- Jak to? - zdziwił się James.

- Moje moce... nie działają. Wulkan wysusza całą wodę dookoła. Nie mogę nic zrobić.

James zamknął na chwilę oczy, żeby się uspokoić. Nie tak miała wyglądać ich misja. Jeszcze moment i wszystko pójdzie na marne. Nie mieli innych opcji, więc kurczowo trzymali się planu zakładającego zabranie wszystkich Elements w bezpieczne miejsce, o ile takie na Ziemi w ogóle istniało. Jeżeli jednak wizja Jamesa miała się sprawdzić, to nigdzie by ich nie ukryli. Prawdopodobnie trudno byłoby temu zapobiec, więc mieli też małe szanse na przeżycie. Może więc jedyną opcją było zniszczenie kamieni lub wysłanie ich z powrotem w kosmos, jeśli to rzeczywiście one przyciągały nadchodzącą katastrofę?

Elements 3Where stories live. Discover now