42. Jeszcze nigdy nikogo nie zabiłam.

230 28 10
                                    

Veronica 

Byłam wdzięczna za to, że trzymał mnie za dłoń. Potrzebowałam tego.

Wyszedł jako pierwszy z pokoju, który na szczęście nie został zamknięty.

- Co jest kurwa? - odezwał się młodziak z końca korytarza.

A jednak ktoś nas pilnował.

Od razu zaczął biec w naszą stronę. Lucas puścił mnie i nastawił się do niego bojowo. Chłopak uniknął jego ciosu, a następnie powalił go na ziemię. Nawet się nie zastanawiając, zaatakowałam go. Tucker odsunął się od niego, a ja co prawda nie uniknęłam jego uderzenia, ale oddałam mu dwa razy mocniej, po czym musiałam oprzeć się o ścianę, widząc mroczki przed oczami.

Cholera. Wiedziałam jedynie, że kucnął. Lucas uderzył go jeszcze dwa razy, a następnie stanął naprzeciwko mnie.

- Dasz radę iść dalej? Możemy tutaj chwilę zostać, abyś...

- Nie - odpowiedziałam od razu. - Nie zostanę tu ani minuty dłużej. Powinniśmy spróbować znaleźć swoje telefony. Możemy poświęcić na to z dwie minuty - odparłam, ciesząc się, że obraz mi się powoli na nowo wyostrzał.

- Dobry pomysł. Dałbym im znać, że jesteśmy w środku, ale sami. Chyba sami - ściszył głos, rozglądając się dookoła.

- Rozdzielmy się i przejrzyjmy pokoje. Oddzielnie będzie szybciej - zaproponowałam, na co kiwnął głową, ale po lekkim zawahaniu.

Dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, skąd to wahanie. Nie chciał, abym szła sama.

Po kilku sekundach ruszyliśmy w przeciwne strony, ale zostaliśmy na tym samym piętrze. Weszłam do pierwszego pomieszczenia, którym była kuchnia. Tutaj na pewno by ich nie zostawili, ale przejrzałam na szybko szafki. Pół minuty później weszłam do jakiejś sypialni. Nic. Kiedy chciałam wejść do ostatniego pomieszczenia w tej części apartamentu, usłyszałam głos Lucasa.

- Mam. Były w biurze tego dupka. Chyba myślał, że nie uciekniemy, więc nawet ich specjalnie nie chował.

Podał mi mój, a swój przystawił do ucha.

- Tony? - zapytał z nadzieją.

Od razu się do niego przybliżyłam, aby go usłyszeć. Razem z moim bratem zostali zranieni, ale nie mieliśmy pojęcia, jak poważne to było.

- Nic mi nie jest. Matt'owi i Kian'owi też. Wszystkim oprócz Dereka i Felixa...- nie dokończył.

Nie musiał. Mimo to ulga, jaką odczułam, że im trzem się nic nie stało i tak była duża. Przynajmniej im. Żyli.

- Przepraszam, że was w to wpakowałem - odparł Lucas. - Spróbujemy wam jakoś zaraz pomóc. Czy w oknach domu ktoś stoi, kto wam przeszkadza? Możemy się nimi zająć. Nikt nie wie, że chodzimy sobie po górnym piętrze - mówił tak szybko, że ledwo nadążałam za rozumieniem jego słów.

- To nie twoja wina. Cieszę się, że nic wam nie jest. I tak, dwóch na dole, dokładnie naprzeciwko bramki. Pilnują wejścia na podwórko, ale kilku z nas i tak się tam przedostało włącznie z nami. Teraz się chowamy, mamy chwilowe zaćmienie, jeśli chodzi o dalszą część planu. Ale zabierzemy was stąd, obiecuję. I...kurwa, ktoś właśnie podjechał. Ale to nikt od nas. Kończę. W razie większych problemów dzwoń - rozłączył się.

- Ktoś? - szybko doskoczyłam do pierwszego okna, na jakie się natknęłam.

- Harvey - szepnęliśmy równocześnie.

W tym całym bałaganie, jaki panował na zewnątrz, pojawiła się osoba, która go zaczęła.

- Idziemy - warknął pod nosem Lucas.

Ponad wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz