XIX

342 14 6
                                    


Od mojego przyjazdu do obozu minęło już trochę czasu, a ja powiedzmy, że powoli dostosowuję się do nowego życia. Czy w ogóle czas spędzony w tym miejscu można nazwać życiem? Wydaje mi się, że bardziej trafnym określeniem jest chyba próba przetrwania tego piekła i mieć nadzieję, że kiedyś się to skończy. Wierzyć, że jeszcze zobaczę swoją mamę, siostrę, przyjaciół, Maćka. Chciałabym rzec o posiadaniu nadziei, że kiedyś będzie tak jak dawniej, ale niestety wiem, że jest to niemożliwe. Wiem, że już nie będę wyglądać tak samo, ani nie będę tą samą osobą. Wiem, że wielu rzeczy i osób nie będę postrzegać tak samo jak dawniej. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dziś jest 24 grudnia- wigilia. Jeszcze kilka lat temu zasiadałabym pewno niedługo do stołu wraz z moją rodziną, a mama nalewałaby nam swojego pysznego barszczu z uszkami. Następnie zjadłabym pyszne pierogi babci, karpia złowionego przez tatę i dziadka, makowca lub sernik. Po kolacji wymienilibyśmy się prezentami. Patrzyłabym jak Marysia cieszy się ze swojej pięknej bordowej sukienki, którą babcia szyła całą jesień, albo z pantofli, które kiedyś dała jej nasza ciocia. Ja bym odpakowywała moją skarbnicę wiedzy jakby to mama powiedziała- kolejną książkę medyczną. Od babci dostałabym pewnie również jakąś piękną sukienkę lub cieplutki sweter na zimę. Ale teraz jest wojna, chociaż i podczas niej staraliśmy się w miarę normalnie świętować wigilię. Kiedy byliśmy i dziadków zawsze były pierogi, takie jak sprzed wojny, ponieważ mieszkają na wsi, więc mają trochę warzyw. Nawet był karp, może nie tak duży i pyszny jak kiedyś, ale był. Nawet jakiś prezent się znalazł zawsze. Tymczasem teraz martwię się jak to będzie wyglądać w obozie. Słyszałam że w  '40 roku SS-mani byli na tyle okropni, że co prawda ozdobili choinkę lampkami i pod nią był prezent, tylko że byli to umarli więźniowie z tamtego dnia. Byli na tyle okropni, że uznali to za symbol rodzinnych świąt i idealny prezent dla żyjących ludzi. Poza tym rok później też nie było o wiele lepiej, gdyż zabito mnóstwo jeńców radzieckich. Chodzą słuchy, że mogło być ich nawet około 300.  Dlatego boję się, że znowu wymyślą coś równie okropnego. Wątpię, aby nagle czwarta wigilia w tym miejscu była, że tak powiem neutralna. No ale teraz nie mogę się tym zadręczać, ponieważ muszę skupić się na pracy, bo oczywiście pomimo święta musimy dalej pracować. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wracam właśnie wraz z innymi więźniarkami do obozu w trochę lepszym nastroju niż rano. Podczas obiadu spotkałyśmy inne komando, które słyszało pogłoski, że pozwolono naszym rodzinom na wysłani nam 1 kilogramowych paczek żywnościowych. Co prawda są małe szanse, że jest to prawda, ale jednak mam nadzieję, że jest to prawda. Może udałoby mi się wtedy z Celiną zrobić prowizoryczną kolację świąteczną. Podczas tych rozmyślań dotarłyśmy już na plac apelowy, na którym na szczęście nie czeka na nas żadna "niespodzianka". Po policzeniu nas wszystkich jeden z SS- manów prowadzi nas w nieznane nam miejsce, co może oznaczać wszystko. Albo nas zaraz rozstrzelają, zagazują lub każą dalej pracować. Po strasznych kilku minutach jesteśmy przed sporym budynkiem, gdzie stoi kobieta wyczytująca imiona. Nagle wypowiada imię Celiny, która do niej zmierza, a po chwili wraca z paczuszką. Nie wierzę własnym oczom. Oni na prawdę pozwolili na to abyśmy dostali paczki. Po dłuższej chwili i ja udaję się po moją paczkę, aby po kolejnych minutach udać się do baraku. Szybko siadamy na swojej pryczy i otwieramy z Celą swoje paczki. Znajduję w swojej kawałek chleba, cebulę, kostkę margaryny. Widzę w niej też okruszki po jakimś cieście najprawdopodobniej. Jest to dość dziwne, że są tam tylko okruszki, a nie choćby mały kawałeczek. A może był on tam kiedyś tylko znikł? Ale w zasadzie nie mógł wyparować. Jedyną opcją jest więc, że ktoś mógł go ukraść, tylko nie wie kiedy i jak. Szybko jednak moje "dochodzenie" do zaginionego ciasta kończy zadowolona Cela, która znalazła w paczce między innymi kilka ząbków czosnku, cztery kostki cukru i opłatek, którym się podzieliłyśmy. Postanowiłyśmy, że z części dostanej żywności i jedzenia, które od wczoraj oszczędzałyśmy zrobimy sobie kolację wigilijną. Pomimo niewielkiej jak na wigilię ilości jedzenia całkiem się najadłam, zwłaszcza w porównaniu do standardowej kolacji w obozie . Po zjedzeniu usłyszałyśmy, że ktoś zaczął nucić pieśń Bóg się rodzi - moc truchleje. Z początku większość z nas bała się choćby zacząć nucić, ale kiedy zauważyłyśmy, że nic się nie dzieje wszystkie stanęłyśmy na środku bloku i cicho podśpiewywałyśmy. Kiedy skończyłyśmy szybko ktoś zaczął śpiewać kolejną pieśń i tak nam minął obozowy wieczór wigilijny. 

.

.

.

Serwus! Jest i kolejny rozdział. Tym razem oprócz akcji jest też sporo emocji, które towarzyszą bohaterce w tym jednym z najcięższych momentów w obozie. Jestem ciekawa czy podobają wam się takie opisy, czy wolicie abym skupiła się bardziej na wydarzeniach i rozwoju akcji. Jak zwykle napiszcie jak oceniacie rozdział, a ja się już z wami żegnam. Do następnych rozdziałów!

P.S. Składam wam spóźnione życzenia świąteczne (w święta nie chciałam wprowadzać atmosfery wojennej i obozu zarówno u mnie jak i u was, dlatego dopiero dzisiaj to robię), i życzę szczęśliwego nowego roku! Niech będzie lepszy aniżeli 2021, spełnijcie wasze marzenia, podążajcie za waszymi pasjami, bądźcie zdrowi i szczęśliwi! 

                                                                                        

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 31, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Za bramą AuschwitzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz