VIII

481 12 1
                                    

Od postrzału Marysi minęły już trzy tygodnie. Rana się nawet ładnie zagoiła. Ja też w tym czasie byłam parę razy pomóc w szpitalu. Okazało się, że nie wiem nawet aż tak mało jak myślałam. Dzisiaj też zamierzam się tam wybrać. Jak tylko widzę tych wszystkich ludzi i pielęgniarki dwojące się i trojące to chciałabym tam być i pomagać im cały dzień i całą noc. Aby nie marnować czasu poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. 

-Cześć mamo.

-Cześć córciu. Nałożyć ci śniadanie- zapytała opiekuńczo mama.

-Jak bym mogła poprosić.

-To siadaj do stołu. 

-Mamo, a gdzie tata? Kiedy skończyłam zdanie zauważyłam zmieszanie na twarzy mamy. 

-W.... pracy

-Widzę, że nie. Mamo co się stało- odpowiedziałam ze strachem.

-Rano wyszliśmy po zakupy i... - w tym momencie głos mamy nagle się załamał, a z oczu zaczęły wyciekać łzy- Niemcy zabrali tatę- dokończyła.

-Ale z jakiego powodu?

-Zaczęli sprawdzać nam dokumenty i zobaczyli, że tata ma trochę inne. 

W tym momencie mama szybko położyła mi jajecznicę na stolę i zapłakana poszła do sypialni. Zjadłam z niechęcią śniadanie, szybko przebrałam się w pierwsze lepsze ubrania i zmierzyłam w kierunku szpitala. Jeszcze więcej rannych. 

-Hanna, jak dobrze, że jesteś. Jest mnóstwo pracy. Masz tutaj wodę i podaj po trochu każdemu- powiedziała pośpiesznie jedna z pielęgniarek wręczając mi wiadro z wodą oraz kubek. 

Najpierw zmierzyłam w stronę grupki dzieci. Niestety wody nie było dużo, zaledwie po dwa łyki dla każdego. Jako pierwszy dostał mały, na oko pięcioletni chłopiec.

-Już wystarczy- powiedziałam najmilej jak umiałam. 

-Ale bardzo chce mi się pić. Proszę, jeszcze jeden mały łyczek- i teraz popatrzył się na mnie swoimi niebieskimi oczkami. 

-Dla każdego musi starczyć. Jeśli troszkę zostanie i nie będzie bardziej potrzebujących ludzi wrócę do ciebie okej- zapytałam nie mogąc zignorować chłopca. 

Potem przeszłam do następnych dzieciaków, chyba jego nieco starszych kolegów. Kiedy już każdemu dałam wodę zostało jej jeszcze troszeczkę, więc poszłam do chłopca.

-Zostało odrobinkę wody. Twój upragniony łyczek- powiedziałam z uśmiechem. 

Kiedy i to uczyniłam zaczęłam zmieniać opatrunki. Na początku młodej kobiecie. Miała ranę postrzałową pod obojczykiem. Zdjęłam stary, brudny już bandaż, odkaziłam jeszcze dość świeżą ranę i dałam nowy opatrunek. I tak z kolejnymi pacjentami. 

-Hanna chodź szybko. Pomóż nam przytrzymać pana- krzyknęła ta sama pielęgniarka, która na początku dała mi wiadro z wodą. 

Szybko podbiegłam pod łóżko, na którym wyciągano mężczyźnie kulę z nogi. Złapałam jego nogi, aby nie wierzgał nimi podczas zabiegu. Tyle ile on się wykrzyczał, wyrywał i tak dalej. Wtedy przypomniałam sobie jak podobny zabieg wykonywałam mojej siostrze. Szybko odgarnęłam te wspomnienia i skupiłam się na trzymaniu pacjenta. Po jakimś czasie wszystko już było gotowe. Potem powróciłam do opatrywania nowych poszkodowanych. Wieczorem, kiedy już był troszkę mniejszy ruch poszłam zająć się młodzieżą. Wszyscy siedzieli w jednym kącie. Zaczęłam patrzeć, czy któreś z nich nie wymaga rany opatrunku lub innej opieki. Na szczęście z nimi było wszystko w porządku. Następnie spojrzałam na zegarek. Za Piętnaście minut godzina policyjna, a ja muszę dojść do domu. Szybko wyszłam ze szpitala i pobiegłam do domu. Trzy minuty przed czasem. Jak dobrze. Przez uchylone drzwi spostrzegłam, że mama dalej siedzi zapłakana. Czyli dalej nie ma taty. Poszłam do łazienki się umyć i przebrać, a następnie pójść spać. To był naprawdę ciężki dzień.

Za bramą AuschwitzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz