Dużo poradników się tak zaczyna, więc uznałam, że również spróbuję. To w końcu niesamowite odkrycie – żeby coś napisać, musimy mieć pomysł! A teraz oto definicja tegoż słowa pochodząca z zacnego PWN:
Pomysł 'twórcza myśl zawierająca projekt działania, rozwiązania czegoś'
p o m y s ł
Tak. Czekajcie, dodam gwiazdki!
✨p o m y s ł✨
Ach.
Idealnie.
Właściwie tutaj również się zatrzymamy i spluniemy na pierwszą część tytułu rozdziału, ponieważ pomysł sami sobie musicie wymyślić. Brutalnie zerwę ten nieszczęsny plasterek, bo jeśli nie macie pomysłu na historię, no to niestety – nikt inny za Was go nie wymyśli. I może od razu rzucę, że na razie chodzi o zalążek, zapalenie żarówki nad głową, nagły wdech świeżego powietrza do płuc... spiritus movens, który ruszy całą machinę (tj. nasz zacny mózg) i zmusi ją do pracy. Wstępna myśl, krótkie „O MÓJ BOŻE", okrzyk natchnienia!, i tak dalej, i tak dalej. Osobiście nie toleruję nabywania pomysłów od innych, ale jeśli coś Wam, moje drogie dzieci Apollina, zaświeci w głowie, łapcie byka za rogi. Jeśli nikomu nie zerżniecie pomysłu – śmiało. Jeśli to zrobicie, idziemy się bić na gołe klaty.
Już?
No dobra, wierzę na słowo. Wrócę zatem do zasady, którą rzuciłam, gdy mówiłam, dlaczego w ogóle piszę poradnik.
Żeby coś napisać, musicie... pisać.
I w sumie macie rozwiązanie całego problemu! A przynajmniej teoretycznie, bo jak pisać, żeby to miało ręce i nogi? No cóż – tutaj sprawa się komplikuje. Zwykle nie komentuję, żyjąc swoim kocim życiem, mając każdego w czterech literach, ale skoro już wyszłam z jaskini milczenia...
Zauważyłam, że na Wattpadzie panuje bardzo fajna zmora wśród młodocianych autorów. Nazwę ją może „rzuceniem się na głęboką wodę", a więc pisaniem od razu trzeciego draftu...
Chociaż, stop, bo się nie zrozumiemy. Czym w ogóle jest draft i dlaczego trzeci?! Już tłumaczę!
W pisarstwie na ogół mówi się o trzech draftach.
Draft pierwszy to faza, w której jest większość pisarzy Wattpada. Wpadają na ten zacny pomysł, spiritus movens, który rusza maszynę, tworzą historię, bohaterów, piszą!, ach, jak piszą... i publikują to, co napisali, niemalże od razu bez zastanowienia. Przyznać się, kto nigdy tak nie robił?! Niech ten ktosiek pierwszy rzuci kamieniem, ale nie w ludzi ani ptaki, w drzewa może również nie, bo żyją, a ja swoje kwiatki specjalnie z tego powodu nazywam imionami postaci literackich... nie, dobrze, nie rzucajmy niczym. I tak nikt nie rzuci. W końcu kto nie chciałby od razu dostać oklasków, poparcia i utwierdzenia się w tym, że można zmarnować czas na nową historię?
*kaszl*
No cóż, nie powiem, sama popełni(a)łam ten błąd. Zresztą swój wattpadowy „debiut" opublikowałam po drugim drafcie zamiast po trzecim. No zdarza się, prawda? Tutaj nie obowiązuje profesjonalizm, ale spróbujmy udawać, że tak nie jest.
Pierwszy draft to po prostu pierwsza, skończona wersja naszej pracy. Dlaczego musi być skończona?
Na własnym przykładzie powiem, że chodzi głównie o zmiany w fabule i w stylu. Nie chcę pamiętać tego, jak początkowo wyglądał mój najukochańszy Diabeł, oj nie. Oszczędziłam sobie wstydu. Najadłam się go tylko przed sobą, ale jednocześnie poklepałam siebie po plecach (metaforycznie, oczywiście, bo tak naprawdę to ciężko dosięgnąć), gdyż jakiż to był progres! Pierwszy draft polega właśnie na tym, by pisać i do niczego nie wracać. Nie ma roztrząsania zdań na części pierwsze, nie ma zabawy w przecinki, nie ma płaczu, że coś nie wyszło. To się załatwi w drafcie drugim. Na razie piszemy, tylko i wyłącznie.
CZYTASZ
Pan Puszek daje rady, czyli porady dla pisarzy ironią pisane
De TodoKoty nie powinny pisać poradników, ale oto jestem. Znam od podstawówki Szanowne Panie Interpunkcję i Ortografię, więc was zapoznam. Razem ze mną rozbierzecie do naga zdania podrzędne i współrzędne, popłyniemy rzeką żalu o nazwie "Błędy językowe" i...