Plan, czyli coś, o czym Pan Puszek nie powinien się wypowiadać...

88 17 25
                                    

...ale jednak się wypowie, bo nie trzeba być kucharzem, żeby umieć ocenić smak chleba. Przynajmniej mam taką nadzieję, gdyż nie potrafię trzymać się nawet planu dnia. Jedynie te narzucone z góry obowiązki ogarniam, choć z fochem, ale takie są już koty. Bardzo lubię kroczyć własnymi ścieżkami i jestem idealnym przykładem dla słów not gonna be the victim, don't wanna be a slave, not gonna be addicted to a system I did not create w piosence The Victim od Daughtry.

Może dlatego nikt nie będzie zdziwiony, gdy powiem, że okropnie skomplikowaną fabułę napisałam praktycznie na tak zwanego „czuja". Może nie pierwszą część, ale drugą, jeszcze niedokończoną – już tak. „Czuj" ten co prawda nie jest aż tak okropnie bez planu, bo mam swój (a jakże, bo innych mnie denerwują) sposób, by nie uwięzić mojego wolnego ducha łańcuchami i stracić przy tym wszelką przyjemność. Perfekcjoniści tutaj pewnie łapią się za głowy! Bez planu! Wariacie! Jak Wam wyjawię, że pogubiłam się już kilka razy we własnej fabule, to pewnie wszyscy uznają, że jestem niespełna rozumu...

Na swoje usprawiedliwienie jednak rzucę, że mam w fabule trzy plany rozgrywane na raz i to nie wprost, a przy okazji dokończenie wątków z pierwszej części... nie, dobrze, tym bardziej jestem niespełna rozumu, że piszę bez szczegółowego planu. No cóż. Lubię kombinować. Oczywiście utrudniam sobie tym życie i plany pisarskie, a moi czytelnicy zapewne już płaczą na myśl, co im zgotowałam, ale spokojnie! Zawsze wychodzi. Jestem dzieckiem szczęścia i zazwyczaj wszystko, co napiszę, można uznać za „rozumiem, ale nie rozumiem, rozumiesz?" do czasu, aż sama sobie tego nie wytłumaczę, bo ja wiem, do czego piję, ale strasznie rozwlekam... wszystko. Tak jak ten wstęp. Straciłam w sumie wątek, ale to już moje niezdiagnozowane ADHD.

Nie wierzcie mi na słowo, oczywiście. Zwykle działam chaotycznie i na intuicję. Tutaj damy napięcie? Więc damy! Tutaj jakaś słodka scenka? Śmiało. Wsadzić akcję, której nigdy nie było w planach? WHY NOT?! Lubię się bawić. Moje pisanie działa głównie na zdaniu „no dobra, stara, daję ci kredyt zaufania, jak zjebiesz, to będziesz musiała naprawić". Tyle. A ile się nauczę przy okazji! Jak powiedziała Pani Doktor, która wykłada u mnie neurobiologię na roku:

„Najgorsze, co możemy sobie zrobić, to zamknąć się na zmiany. Nasz mózg potrzebuje stymulacji, by mniej rzeczy było dla niego strasznych".

Zatem najgorsze, co możemy sobie zrobić, to zamknąć się na jedną wersję danej historii. Jeśli jest dobra, zmieni się i nie będzie przypominała wersji początkowej. Rozgrywa się tutaj kwestia tego, czy pomysł zacznie żyć, czy my nie damy mu żyć. Zresztą odległe plany są jedynie planami (tak jak myśli są jedynie myślami, przez nie nam osądzać, co stworzyliśmy) i nasze oczekiwania mogą się mocno zmienić. Ja, hah, myślałam, że mój główny bohater do końca akcji zostanie pod dachem jednej dziewczyny, aż nagle wpadł mi z buciorami taki uparty osioł i powiedział, że on go zabiera ze sobą... i uważam to za najlepszą decyzję, jaką mogłam podjąć, bo ileż głębi nabrał mój pomysł! Zatem, mordeczki, jeśli rozdział nie idzie po waszej myśli, pozwólcie mu zaistnieć. A nuż okaże się, że wyjdzie Wam na dobre. Dajcie temu żyć, bo szczegółowe plany mocno zamykają.

Nie, stop. Nie o tym miałam mówić, a przynajmniej nie do końca. Może inaczej. Opowiem Wam, kochani, jak ja działam.

Jako osoba strasznie niezdecydowana do czegokolwiek, a przy okazji łatwo nudząca się wszystkim po dwudziestu minutach, uznałam, że nie ma sensu robić szczegółowych planów. Zresztą notować bardzo nie lubię i włosy jeżą mi się na ciele, gdy widzę, jak ktoś jako rozwiązanie czegokolwiek rzuca, żeby notować każdy możliwy pomysł zawsze i wszędzie. Co prawda te uciekają, więc warto prowadzić zapiski, ale nie każdy lubi i nie każdy potrafi, więc robić tego za wszelką cenę zdecydowanie nie bardzo. Mnie zresztą boli nadgarstek i nie mogę za bardzo pisać ręcznie, a notatki do historii wolę właśnie w wersji papierowej. Paskudnie. Czy uważam się za gorszą? Raczej nie, bo przywykłam i wolę już niczego nie robić, niż robić i później z tego nie korzystać, a więc uciec od myśli, że całkowicie zmarnowałam czas.

Pan Puszek daje rady, czyli porady dla pisarzy ironią pisaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz