Byłam tak wściekła. Tak cholerycznie zła, że gdy szłam, to mogłam stopić cały śnieg wokół tym ogniem, który się we mnie kotłował.
Cholerny, cyniczny dupek.
Droga żono! Też coś. Musiał się czegoś nawąchać zanim do mnie przyjechał, bo nie widziałam innego wytłumaczenia jego zachowania. On nigdy się nie denerwował. Nigdy! A teraz co?! Nagle musiało mu to wszystko zejść z wątroby?!
Warczałam po nosem. Całe szczęście, że była zima i już o piątej robiło się ciemno, bo nikt nie mógł zauważyć tego jak wściekle wykrzywiałam twarz. Miałam ochotę go zamordować. Nie pierwszy raz, co prawda, ale chyba nigdy wcześniej tak mocno się na niego nie wkurzyłam.
— Zdechły łosoś i tak byłby bardziej czuły — wymamrotałam, szukając w torebce klucza. Nie zdążyliśmy daleko odjechać; pewnie wyprowadziłam go z równowagi, kiedy wysiadłam z samochodu. Tak nie wypadało się zachowywać, ale miałam to w nosie. Niech znajdzie sobie bardziej potulną żoneczkę, która zaczeka na niego w domu z podkulonym ogonem.
Może na przykład Bonnie?
Weszłam do środka, nawet nie zapalając światła. Jeśli mnie nie myliło przeczucie, to pewnie niedługo się tutaj pojawi, aby wytknąć mi moje nieodpowiedzialne zachowanie. Taki miał charakter. Nigdy się nie kłócić, aż do dzisiaj, ale pokazać mi, że mogłam sobie zrobić krzywdę, to przyjdzie pierwszy.
Chyba bym go zamordowała w tej chwili, jakby nadal był pod ręką.
Zrzuciłam buty, które z łoskotem odbiły się od parkietu i na boso ruszyłam w stronę kuchni, mamrocząc pod nosem na tego... gada. Jezu. Nawet nie musiał tu być, aby dalej wyprowadzać mnie z równowagi. Miał bardzo zły wpływ na moje samopoczucie. Będę zobligowana do urwania z nim jakichkolwiek bliższych kontaktów. Trudno, poradzimy sobie. Jesteśmy w końcu dorośli.
— Cholera! — pisnęłam, czując nagły, ostry ból w stopie. Oparłam się dłonią o ścianę, podnosząc nogę do góry, a pod palcami drugiej ręki poczułam ciepłą krew, która wypływała mi z rany i kawałek czegoś ostrego. Nic nie potłukłam jak wychodziłam. Skąd to się w takim razie wzięło?
Wymacałam włącznik światła i zamarłam, gdy przytłumione światło zalało kuchnię. Była cała zdemolowana, a na podłodze leżały porozrzucane szklanki, które wcześniej stały na stole. Tak, jakby ktoś się bardzo śpieszył, aby stąd wyjść.
Oddech mi przyśpieszył, a w uszach słyszałam bicie swojego serca. Jeśli w ten krótki moment ktoś zdążył mi zdemolować kuchnię, to nadal mógł tu być.
Do diabła. Jeszcze tego dzisiaj brakowało.
Nie zdążyłam się odwrócić po telefon. Jęknęłam, kiedy poczułam uderzenie w skroń i wpadłam na ścianę, po której zjechałam na podłogę. Nie od razu straciłam przytomność; zdążyłam zauważyć ciemne, sportowe buty, kiedy mój napastnik przebiegł obok mnie do środka kuchni.
Potem wzrok coraz bardziej gubił ostrość, aż w końcu nie widziałam nic. Ciemność mnie otoczyła, a ja zemdlałam, będąc sama w kuchni z kimś, kto mógł mnie jeszcze zamordować.
* * *
Dryfowałam na tafli wody. Było tak spokojnie, a mnie unosiły fale w błogiej nieświadomości. Szkoda tylko, że nawet tutaj czułam jak choroba morska o sobie przypomina.
Szarpnęły mną torsję, kiedy otworzyłam oczy, z których spłynęły mi łzy. Nienawidziłam być w takim stanie. Było mi tak cholernie niedobrze... czy chociaż przez jeden moment mogłoby się wszystko układać po mojej myśli?!
CZYTASZ
Świąteczny dyżur (Horsetown #3) - ZAKOŃCZONE
RomanceSophie po trzech latach od rozwodu, dwóch związkach, które zakończyły się fiaskiem, w końcu decyduje się zmienić coś w swoim życiu - wyprowadza się do małego miasteczka niedaleko Seattle, Horsetown. Czekają tam na nią jej dwie najlepsze koleżanki, J...