Rozdział 14

3.1K 243 16
                                    

Deborah przyjechała następnego dnia razem z Jamesem. Mogłam przysiąść, że nigdy nie widziałam tak bladego człowieka i zniszczonego przez dwa dni. Naprawdę. Wyglądała jak... duch, straszydło, które chciało się ominąć jak najszerszym łukiem.

Oklapnięte blond włosy, wystające kości jarzmowe jakby nie jadła co najmniej tydzień oraz te puste, niebieskie oczy, podkrążone przez cienie.

— Tak bardzo cię przepraszam — szepnęła na wejście, kiedy tylko Svein ich wpuścił do swojego domu. Podeszła do kanapy, na której leżałam i przycupnęła na skraju fotela. Złapała mnie za dłoń, a po policzku spłynęła jej pojedyncza łza. — Przepraszam. To moja wina. Powinnam się domyślić, że on wróci do tego cholernego domu.

Pokręciłam gwałtownie głową, czując rosnącą gulę w gardle. Nie miałam najmniejszej ochoty wspominać jej byłego męża, ale, na Boga, nie obwiniałam Deborah o całą tę sytuację!

— Nie mogłaś tego przewidzieć. — Uścisnęłam jej palce, kątem oka, widząc jak Svein wchodzi do salonu z James'em. — To... on. Sprzedałaś mi wasz były dom i tyle. To normalne. On nie miał prawa tam być.

Nie byłam w stanie wymówić jego imienia. Piekło jak trucizna, gdy tylko próbowałam.

— Jak się czujesz? — Spojrzałam na Jamesa, który usiadł w drugim fotelu. Też nie wyglądał na takiego, który by się ostatnio wyspał. Chyba ta akcja odbiła się na połowie Horsetown.

— Całkiem... — Zatrzymałam się, marszcząc brwi. Odruchowo chciałam powiedzieć, że nieźle, ale to nie była prawda. — Lepiej niż wczoraj.

Tak, teraz zdecydowanie nie okłamywałam nikogo.

— Radzi sobie wspaniale.

Rzuciłam zaskoczone spojrzenie w kierunku Svein'a, który przyniósł z kuchni dzbanek z kawą oraz kubki. Postawił je na stoliku, po czym usiadł na kanapie, kładąc sobie moje nogi na kolanach.

Zrobiło mi się cieplej na sercu. Widocznie nie tylko ja chciałam naprawić relacje między nami. No... chociaż on mówił o tym od początku, lecz nie umiałam wtedy tego przyjąć do wiadomości.

— Załatwiłem wszystko tak, abyś mogła spisać swoje zeznania — mruknął James, sięgając po jeden z kubków. — Jednak należą ci się też wyjaśnienia. Policja w Seattle odpowie za to, że nie przypilnowali więźnia na przepustce, ale trzeba przyznać, że ten skurwiel umiał manipulować. Nawet zaczęli mu wierzyć, że to Deborah się na niego rzuciła i to nie wszystko było takie czarno-białe.

Rany, tego się nie spodziewałam, ale czy nie to próbował też mi wmówić? Zrzucał winę za swoje zachowanie na Debbie! W ogóle nie wykazywał żadnych wyrzutów sumienia... tak jak wspominał Svein. Psychopata nie ma poczucia winy.

To tragiczne.

— Szybko mnie znaleźliście. — Zmarszczyłam brwi, niby nie zadając pytania, ale ono zawisło w powietrzu. James westchnął cicho.

— Nie wiedzieliśmy kogo szukać na początku. — Wzdrygnęłam się, a potem spojrzałam na moją prawą dłoń, którą Svein zamknął w swojej, dużo większej i cieplejszej. Uśmiechnęłam się lekko. — Zniknęłaś i Larsen nas zawiadomił. Gdyby nie to, że wcześniej było u ciebie włamanie, to nie moglibyśmy podjąć oficjalnej decyzji o poszukiwaniach, ale trochę... się postaraliśmy. Kiedy wieść obiegła Horsetown, to na posterunku pojawiła się Elizabeth Turner, matka tego sadysty.

Och, chyba James też nie mógł się przemóc i nazywać go po imieniu. A podobno o zmarłych źle się nie mówi.

— Wiedziała, że był na przepustce i nikogo nie powiadomiła; ani ojca, ani drugiego syna — prychnął James, kręcąc z rozdrażnieniem głową. — Na dodatek pożyczyła mu samochód, bo biedny syn przecież był kiedyś sprowokowany, a teraz to wzorowy człowiek! Jednak kiedy usłyszała o porwaniu, to przyszła się kajać, mówiąc jaki błąd popełniła.

Świąteczny dyżur (Horsetown #3) - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz