Rozdział 12

2.7K 232 20
                                    

Przepraszam za opóźnienie z wrzuceniem rozdziału. Miałam ciężki tydzień w pracy i na studiach, a dodatkowo sytuacja za granicą też jest dla mnie wykańczająca. Niech nasze siostry i nasi bracia znajdą pokój i bezpieczeństwo.

Rozdział był dla mnie trudny do napisania. Jeśli jest chaotyczny - to celowo, bo uznałam, że to najlepiej odda emocje naszej Sophie.

Trzymajcie się <3 Jeśli ktoś potrzebuje porozmawiać, to możecie do mnie pisać.

_________________

Leśniczówka była... zwykła. Mały domek z oknami z prowizoryczną łazienką, w której woda była zamarznięta. Cóż, nie żeby to kogoś dziwiło; to koniec grudnia.

— Rozbierz się.

Spojrzałam na niego zaskoczona, ale nie odważyłam się niczego powiedzieć. Nie mogłam ryzykować kolejnym uderzeniem, bo stanowczo wystarczyło mi jedno. Musiałam zbierać siły na ucieczkę.

— Głucha jesteś, skarbie? — zapytał uprzejmie, rzucając moją torbę na podłogę przy wąskiej kanapie. Podszedł do niej, rzucając mi spokojne spojrzenie; co za podstępna żmija. Sprawiał wrażenie porządnego człowieka, a prawdziwą twarz pokazywał tylko, gdy tego chciał. — Musimy się ogrzać, aby nie zamarznąć. Nie zamierzam cię wykorzystać... nie jestem potworem.

Za cholerę mu nie uwierzyłam.

Jednak nie miałam innego wyjścia i musiałam go posłuchać. Mogłam tylko żyć nadzieją, że przed chwilą mnie nie okłamał i rzeczywiście chodzi tylko o ogrzanie. Mimo wszystko, sama też nie chciałam umrzeć z wyziębienia.

Pokiwałam powoli głową, po czym zrobiłam krok w jego kierunku. Uniósł brwi, a następnie zaśmiał się cicho, wywołując na moich plecach ciarki.

— No tak, zapomniałem o twoim drobnym dyskomforcie. — Mrugnął do mnie, obchodząc mnie. Po chwili poczułam jak zdjął kajdanki i momentalnie zabrałam ręce przed siebie, rozmasowując nadgarstki. Usta wygiął w krzywym uśmiechu, widząc moją reakcję. — Pościel mamy, ogrzewacz także, więc nie musisz się bać, słońce. Przetrwamy te spartańskie warunki.

Westchnęłam, zsuwając z ramion kurtkę. Obserwowałam go cały czas, gdy kręcił się po niewielkim pomieszczeniu, szykując wszystko na noc. Może to właśnie będzie moja szansa na to, aby uciec. Ciemność mogłaby stać się dobrym sprzymierzeńcem.

Kolejną sprawą było to, że na pewno zaczęli nas szukać. Nawet jeśli nie wiedzieli kto mnie porwał, to musieli się domyślać, że nie znajdowaliśmy się gdzieś daleko! Nie minęło jeszcze wiele czasu i nie przekroczyliśmy magicznego okresu pięćdziesięciu jeden godzin.

Znajdą mnie. Svein nie odpuści.

— Muszę... skorzystać z toalety — szepnęłam, czując coraz silniejsze parcie na pęcherz. Boże, o tym nigdzie nie wspominają; jak człowiek czuje się upokorzony, prosząc o tak zwyczajną czynność swojego oprawcę. — Proszę.

— Cóż, niestety, nie mamy takich luksów jak działająca toaleta. — Skinął w kierunku mojej kurtki, którą trzymałam kurczowo w dłoniach. — To zakładaj ją na siebie, skarbie. Przypilnuję cię.

Może to właśnie moja szansa.

Może uda mi się uciec.

Zarzuciłam na siebie kurtkę i pozwoliłam się wyprowadzić na zewnątrz; zabrzmiało to tak, jakbym mogła się sprzeciwić. Cóż, moja pozycja niezbyt na to pozwalała.

Wystarczyło tylko, byśmy wyszli na ten ziąb i w ciemność, przez którą nie widziałam tego, co znajdowało się dwa metry dalej. Nie byłabym przez to w stanie trafić do domu, a zginąć w lesie... cholera. Nawet nie wiedziałam, gdzie miałam większe szanse! Czy teraz powinnam ryzykować zamarznięciem wśród drzew czy może poczekać na niepewny ratunek?!

Świąteczny dyżur (Horsetown #3) - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz