Where it all begins

28 3 1
                                    

   Świat zszedł na psy. Dosłownie. Tylko one są tam w stanie żyć. Człowiek zniszczył wszystko co pozwalało mu na osiedlanie tej planety. Sam siebie wysłał w kosmos. Od miesięcy ludzie krążyli po niekończącym się wszechświecie w kilku ogromnych statkach kosmicznych. Za każdym razem gdy znaleźli planetę nadająca się do życia, coś stawało im na przeszkodzie, żeby tam zamieszkać. Tu krwiożerczy kosmici, tu brak tlenu, a tu ziemia zjadłaby ich żywcem. Tak więc ludzie chcąc niechcąc przystosowali się do życia w kosmosie. Tylko nawet to im kurwa nie wyszło. Nie pomyśleli bowiem o tym, że kiedyś może im się skończyć jedzenie (bo debilami są). Tak więc prezydent świata, Divona Light wraz z gronem najbliższych sobie polityków, dokonała decyzji. Decyzji o wysłanie na misję najlepiej przystosowanych, najmądrzejszych, najbardziej wysportowanych i najsprytnieszych w poszukiwaniu ocalenia. Ta decyzja była najgłupsza, dlatego z listy wszystkich żyjących wrzucili imiona do kapelusza i wylosowali dwanaście.
  Tymi nieszczęśnikami byli: Ada, Hania, jakiś Włoch, nie pamiętam jak sie nazywał, Julia, Tadek, Emi, Michał, Vaclav, Kamil, Mają, Alicja i inna Julia. Ich imiona nie są ważne, bo ta misja to pewna śmierć. (Nie dosłownie bo by ich na nią nie wysyłali) Każdy, nie bez powodu, był bardzo zdziwiony, że został wybrany. No może poza Aliną, ona wie wszystko.
   Zadanie było proste. Wyruszyć w kilkudniową albo nawet miesięczną podróż w poszukiwaniu czegokolwiek gdzie możnaby żyć. Bułka z masłem. W razie gdyby zapomnieli albo nie chcieli nauczyć się swoich imion, prezydent nakazał dać im skafandry w dwunastu różnych kolorach. Gorzej jeśli któryś z nich okazał się daltonistą. Ale to byłby tylko i wyłącznie jego problem i tak. Wylosowani 'ochotnicy' nie mogli odmówić i musieli stawić się na misji. Od tego zależało życie wielu milionów ludzi. Nawet gdyby ta dwunastka umarła to i tak mniejsze straty.

AMONGUSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz