Wstęp: Villa z Theo

655 17 51
                                    

                                                                        Perspektywa Theo:

Co za porąbana noc, spałem tak wygodnie i przy tym nie przebudzając się. Zawsze, gdy śpię to po chwili miewam różne straszne głosy w mojej głowie i to mnie bardzo przeraża. Wtedy Budzę się jakoś co pół godziny, chcę już z tym skończyć, lecz nie wiem jak. Poniedziałek godzina czwarta trzydzieści, a ja słyszałem dźwięk uderzania młotka. No i miałem rację, zszedłem na dół, otworzyłem drzwi wejściowe, a tu nagle moja matka przybija tabliczkę ze sprzedażą naszego domu...patrzałem na mamę płacząc sobie po cichu, łzy leciały mi na bluzkę. Ona to usłyszała, bo też jest wilkołakiem. Podbiegła do mnie i przytuliła mnie mocno. 

-Mamo, ja nie chcę wyjeżdżać. Chcę zostać tu, tutaj jest moje miejsce. - powiedziałem cały rozpłakany, czułem pustkę po moim ojcu, ponieważ nie żyje, zmarł, gdy miałem osiem lat.

-Oj kochanie, a kto powiedział, że my gdzieś wyjeżdżamy? - zadała mi pytanie, pewnie chciała, bym nie czuł się tak jak w tej chwili.

-Ale ty wbijałaś w trawę, tabliczkę od sprzedaży mieszkań. - odparłem do niej, zdziwiony.

-Theo...nasza villa jest z tobą i nigdzie nie ucieknie. Ta tabliczka to dla naszego sąsiada. Chciał, abym wbiła to coś w naszą ziemię, a on po to przyjdzie jak tylko wróci z urlopu. - odrzekła mi mówiąc, że wszystko jest dobrze, ale nie jest. Po co tak kombinować? Widzę, że mama chce opuscić to miejsce, a ja wręcz przeciwnie. 

-Mamo, muszę ci coś powiedzieć. - rzekłem do matki ze smutnym spojrzeniem. Opowiedziałem jej, iż nasze stado zostało wymordowane przez inne, nie mogła w to uwierzyć. Ona zawsze myślała, że jesteśmy niezwyciężeni i nas się nie da zabić, bo jesteśmy istotami nadprzyrodzonymi. Ja w to nigdy nie wierzyłem, pokazałem więc  jej zdjęcie z zamordowanymi członkami naszego stada, rozpłakała się i to dość mocno, wtedy zaryczyła tak głośno, że całkiem połowa mieszkańców stanu Virgini ją usłyszało. Przytuliłem ją tak jak wcześniej ona mnie. 

-Słuchaj to nie żarty, nie wiadomo kto jest liderem w tym stadzie, czy są alfami czy zwykłymi omegami lub betami. - rzekłem. 

-Ale...jak to możliwe? - spytała, patrząc na mnie jak by nic nie wiedziała.

-Nie wiem, posłuchaj, ja idę w drogę, znajdę nowe stado, lepsze niż to, w którym byłem. Gdy już znajdę, wrócę po ciebie, obiecuję i tak mnie nie zatrzymasz. Wyciągnąłem fioletowy mordownik z małej fiolki z mojej kieszeni, Sypnąłem go w twarz mojej matki, przeprosiłem ją i pobiegłem szybko do pokoju po swoje rzeczy. Wyruszyłem z mojej okolicy i próbowałem zatrzymać stopa, kilka razy i udało się. Wsiadłem do auta i poczułem krew w tym samochodzie. 

-Gdzie młody się wybierasz? - zapytał patrząc w lusterko.

-Ja na najbliższy pociąg, chcę dojechać do Nowego Jorku. - odparłem mu spokojnie.

-To będzie spora sumka, stacja kolejowa nie jest mi tu znana, ale mniej więcej to jakieś dwieście kilosów jak nie więcej. - powiedział. 

-Okej, a ile tak miej więcej będę musiał zapłacić? - spytałem go.

-No tak z pięć stów, ale dam ci rabat za to, że jedziesz ze mną pierwszy raz dam ci trzysta, może być? zapytał. 

-Dobra niech będzie, a zatrzymamy się gdzieś na stacji, do toalety muszę. - spytałem się tego dziwacznego gościa. Wyczuwałem krew, zdałem sobie sprawę, iż ten człowiek to morderca! Kilka minut zdążyliśmy przejechać, nim stanęliśmy na tej cholernej stacji. Wysiedliśmy z samochodu, ten gość nalał paliwa za tysiąc złoty, musiał być bogaty. Podkreślam MUSIAŁ. 

Only ThiamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz