Budzę się w swoim pokoju. Nie mam pojęcia jak się w nim znalazłam. Ostatnie co sobie przypominam to atak wilków i głos mówiący, że wszystko będzie dobrze. Kiedy mam myśleć, że to wszystko było wymysłem mojej chorej wyobraźni, dostrzegam grubą bliznę na lewej dłoni, ciągnącą się od łokcia do nadgarstka. Starając się za bardzo nie rozmyślać o tym co się wydarzyło, kieruję się w stronę łazienki. Weszłam pod prysznic i odkręciłam kurek z zimną wodą, w nadziei, że przywróci mi trzeźwe myślenie. Ciało pokrywa mi gęsia skórka, włosy tworzą mokrą kurtynę na twarzy. Biorę płyn do ciała o zapachu czekolady i kawy. Kiedy jestem umyta, myję jeszcze głowę szamponem z tej samej serii. Spłukuję z siebie pianę i wychodzę, od razu wycierając się do czarnego ręcznika. Zakładam czarną koronkową bieliznę. Myję jeszcze zęby i wychodzę z pomieszczenia. W pokoju ubieram się w czarne spodnie z dziurami i srebrnymi ćwiekami, koszulę i skórzaną kurtkę również w tym cudownym kolorze. Zawszę lubię się ubierać, aby wyrażać moje emocje i nastrój. Mój dzisiejszy look mówi wyraźnie nie zbliżaj się do mnie.

Wchodzę do kuchni parząc sobie czarną, gorzką kawę. Śniadania nie jem i tak nic bym nie przełknęła. Spoglądam na tarczę zegara, wiszącego na ścianie. Jest siódma osiemnaście. Ubieram moje czarne glany, biorę czarny skórzany plecak, w którym trzymam książki głównie do biologii, chemii i angielskiego, reszta mnie nie interesuje. Łapię portfel, klucze od domu i wychodzę, z kawą w kubku termicznym. Pośpiesznie podążam na przystanek autobusowy. Na miejsce docieram dziesięć minut później. Akurat nadjechała miejska, którą dostanę się do Żywca. Ludzie spoglądają na mnie z niepokojem i niechęcią. Nic dziwnego. Na co dzień staram się pozostać w cieniu i nie wyróżniać niczym z tłumu. Ludzie w autobusie schodzą mi z drogi przez co spokojnie stoję w miejscu przeznaczonym dla niepełnosprawnych osób, których nigdy nie ma. Spoglądam w stronę kierowcy, którego niepokój i iskra zaciekawienia odbijają się w lusterku. Moje spojrzenie mówi jedź bo się spieszę.

Kiedy dotarłam na miejsce, wysiadłam z tego tłocznego pojazdu, ciężkim krokiem ruszyłam w stronę liceum. Ludzie szybko schodzili mi z drogi, jakby się mnie bali. Dobrze. Przynajmniej nie będą mi zawracać głowy. Docieram do szkoły, z trzaskiem otwierając stare drzwi. Nie mam zamiaru przebierać butów, więc od razu kieruję się na trzecie piętro do klasy biologicznej. Siadam z tyłu. Nie lubię się angażować podczas lekcji, mimo że wszystko doskonale rozumiem. Nikt ze mną nie siada, nie rozmawia. Jak zawsze. Przerabiamy teraz układ krwionośny, który mam w małym paluszku. Więc mam okazję, pomyśleć o tym co się stało. Zostałam zaatakowana przez watahę wilków. Wiem, że wezwałam stróża. Tylko pojęcia nie mam jak się znalazłam w domu. Czyżby mnie przyniósł. Tylko skąd wiedział gdzie mieszkam? Moje życiowe rozmyślanie, przerwał szmer. Drzwi od klasy się otworzyły. Do klasy wszedł ciemnoskóry chłopak, z kolczykiem w wardze. Ubrany był w czarne spodnie i skórzaną kurtkę. Miał chyba koszulkę Nirvany. Za nim wszedł nasz dyrektor. Oznajmił, że chłopak będzie uczęszczał do naszej klasy. Nie miałam ochoty w żadnym stopniu się z nim integrować, więc olałam sytuację. Wyciągnęłam szkicownik i zaczęłam rysować, wszystko co mi siedziało w głowie.

Skończyłam właśnie rysować scenę z wczorajszego wieczora. Zastanawiam się nad ewentualnymi poprawkami, gdy ktoś się do mnie dosiada. Spoglądam w bok, gdzie widzę tego nowego. Jestem zdziwiona, ponieważ jest jeszcze kilka wolnych miejsc, a ze mną zazwyczaj nikt nie siedzi. Wracam wzrokiem do rysunku.

- Pięknie szkicujesz. 

Odzywa się. Patrzę w jego stronę, unosząc prawą brew.

- Coś nie tak? 

Totalnie go ignoruję, czekam na koniec lekcji. Spoglądam na tarczę zegara, jeszcze dziesięć minut. biorę najtwardszy ołówek i rysuję lwa. szybkimi grubymi kreskami. Wychodzi cudownie, trochę chaotycznie i agresywnie. Lubię wyrażać swoje emocje przez sztukę. Gdybym miała przyjaciół, pewnie bym się im wygadała, niestety lub stety takowych nie posiadam. Z otępienia wyrwał mnie dzwonek na przerwę. Wrzucam szkicownik do plecaka i szybkim krokiem wychodzę z klasy. Kieruję się do biblioteki, gdzie praktycznie nikogo nigdy nie ma. Lubię towarzystwo książek. Zawsze mocno się wczuwam w sytuacje bohatera, co pomaga mi w ucieczce od mojego mrocznego życia. Słyszę nawoływania mojego imienia.  Odwracam się widzę nowego, przyśpieszam więc kroku, jasno dając do zrozumienia, że mam go w poważaniu. Zamykam drzwi od biblioteki i przeglądam książki o wilkach. Napotykam jakąś o wilkołakach i postanawiam ją wypożyczyć. Kiedy pakuję książkę do plecaka, dzwoni dzwonek, w postaci tej głupiej świątecznej melodyjki. Samorząd uczniowski, nie pokwapił się o zmianę tego wnerwiającego dźwięku mimo, że święta były trzy miesiące temu. Kieruję się do sali od języka angielskiego. Wchodzę do pomieszczenia lekko spóźniona. Przepraszam za spóźnienie i siadam koło nowego, bo tylko koło niego jest miejsce. Przez kolejne pięć lekcji, staram się go ignorować, co było łatwe, gdyż chłopcy z SKS-u piłki nożnej wzięli go w obroty. Dostałam piątkę ze sprawdzianu z historii, co troszkę poprawiło mi humor, niestety nie na długo. Na ostatniej lekcji, nauczyciel chemii się mnie uczepił. Odpytywał mnie przez całą lekcję z materiału, którego zupełnie nie rozumiałam. Zmieszał moje zszargane uczucia z błotem i podeptał, sprawiając, że miałam ochotę po prostu ze sobą skończyć. Kiedy dzwonek zadzwonił spakowałam książki i wyszłam z klasy, ostatecznie ze szkoły. Udałam się do parku, natura zawsze mnie uspokajała.

The Woods: Place where everything had started.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz