19 LAT WCZEŚNIEJ PARYŻ
Paryż jest dziś wyjątkowo ohydny.
To zdanie rozbrzmiewało w głowie Juliusza, gdy tylko wyszedł na ulicę. Jako bezdomny, którym właśnie się stał. Z karteczką z napisem nowego lokum, na którego było go tylko stać. Współlokator znalazł żonę. Dość szybko według jego mniemania, jednakże to nie jego życie.
Słowacki cztery razy zabłądził zanim dotarł na prawidłowy adres.
— Ohydne uliczki.
Powtarzał zawzięcie pod nosem, brzmiąc niczym szaleniec z rozdwojeniem jaźni. Był to jego taki niezbyt zdrowy nawyk.
Prawie został przytrzaśnięty drzwiami przez jakiegoś dziwnego osobnika w obdartym płaszczu. Wdarł się na klatkę schodową, za nim drzwi zostały doszczętnie zamknięte.
Cała klatka była ogarnięta odorem desperacji i biedoty. Czyli to, co Julek spodziewał się od początku swej wędrówki. Zresztą ten sam zapach wydzielał właśnie on.
Trzy razy wyciągał zmiętoloną kartkę, by się przekonać, czy to na pewno drzwi numer pięć.
Trzy razy przekonywał się o słuszności napisu.
Wziął cztery oddechy, tak dla wyrównania liczb pojawiających się nagle w tak dziwnie stresującej chwili.
Zapukał.
Nikt nie odpowiedział.
Po raz drugi i trzeci.
Nareszcie zaczął łomotać.
Już miał zrezygnować, gdy nagle poczuł czyiś wzrok na sobie.
— Mogę w czymś pomóc? Jeśli jest Pan kimś z wydziału sprawiedliwości, to nie, nie prowadzę nielegalnej działalności. Znudziło mi się ot co..
— Nie, nie, nie!
Niespodziewanie zawstydzony próbuje nie patrzeć na mężczyznę, który trzymał w wargach niezapalonego papierosa z dezaprobatą godną prawdziwej księżnej.
— Jestem od Piotra.
Podał mu zmiętoszoną kartkę.
— Ach, ten.
Mężczyzna zaczyna mruczeć coś pod nosem, po czym wchodzi do domu nawet nie wyciągając kluczy. Równie dobrze Juliusz też mógł to zrobić, jednakże był nauczony pewnych zasad dobry manier wbitych mu przez matkę.
Jedynym widokiem jaki ukazał się Juliuszowi jak wszedł do mieszkania były książki.
Wszędzie książki.
Przyglądając się zauważył, że kilka z tych najcięższych została stworzona jako charakterystyczna półka na popielniczkę, w której była jeszcze nie do końca zgaszona fajka.
Dom tonął w brudnych naczyniach i zmiętoszonych kartkach papieru.
— Siadaj proszę.
Mężczyzna zapalając papierosa w mieszkaniu pokazał mu brudny, zielony fotel.
Zatem nie mając wyjścia usiadł na nim rozglądając się nieufnie po tym dziwacznym mieszkaniu.
— Adam. Adam Mickiewicz.
Podał mu jakby od niechcenia rękę, trzymając w wargach papierosa. Julek spróbował zignorować to, iż popiół wylądował na jego spodniach.
— Juliusz Słowacki. Czy to prawda, że potrzebuje Pan współlokatora?
— My potrzebujemy.
Adam wzdychając wręczył mu papierosa.
— Potrzymaj proszę. Muszę kogoś poszukać.
I tak Juliusz zaczął obserwować z żarzącym się papierosem między palcami jak nieznajomy niczym szukając jakiegoś mistycznego zwierzęcia zagląda do każdego kąta tego mieszkania.
Meliny.
Poprawił się w myślach.
Dziwny mężczyzna otworzył jakieś drzwi, a na jego wargach momentalnie zakwitł dziwny uśmiech, który po chwili zamienił się w głośne westchnienie.
— Zygmuncie, nie będę prowadził rozmowy kwalifikacyjnej z naszym nowym współlokatorem bez Ciebie! Nie wiadomo, czy to morderca, czy jakiś kolejny fety...
Nie dokończył, nieśmiały mężczyzna wyszedł z jakiegoś ciemna kąta, a Słowackiemu ukazał się dziwaczny widok.
Bo jednak był on zwykłym, ubranym normalnie, ostrzyżony niczym żołnierz młodzieńczem, lecz coś w jego posturze, być może oczach o niezweryfikowanej barwie było odstającego od normy i już nie tak zwykłego. Juliusz tylko nie do końca był w stanie powiedzieć co dokładnie.
— Nie jest Pan zbójnikiem?
To były pierwsze słowa Zygmunta Krasińskiego skierowane do Juliusza.
— A wyglądam?
Uśmiechnął się sztucznie, niemalże niesympatycznie.
W środku był tak zestresowany, że jego pierwszą reakcją była myśl o powróceniu do starego nawyku obgryzania paznokci.
Nie lubił ludzi. Ot, taka zwykła prawda. Każdy nowy człowiek wprowadzał go w stan okropnej niepewności, a on jej nienawidził.— A gdybyś Ty nim był to przyznałbyś się?
Adam prychnął obserwując Słowackiego nad wyraz uważnie.
— Nie pali, chyba nie nadaje się na zbira.
Zygmunt zamyślił się, a cała scena zaczęła powoli przypominać przesłuchanie policyjne. Juliusz niegdyś był na jednym, jednakże wrócił później ze złamanym nosem i wieloma traumami.
Miał nadzieję, że w tym przypadku obejdzie się bez tego.
— Uważasz mnie za zbira?
Mickiewicz wyciągnął papierosa z dłoni Juliusza niemal go parząc.
— Każdy elokwentny mężczyzna pali.
I tak chuchnął złośliwie w twarz Zygmunta dymem, na co się obruszył.
— Światowi mężczyźni palą fajki, w przeciwieństwie do Ciebie!
Juliusz przegryzł wargę widząc, że ton tej rozmowy zmierza na niebezpieczną drogę dla obu mężczyzn, w których oczach teraz tliła się nagła chęć bójki.
Po obitej wardze Adama, która dopiero teraz przykuła jego uwagę mógł stwierdzić, iż u nich było to normą.
Czy aby na pewno chciał tu zamieszkać? Nie miał teraz czasu na tego typu pytania. Przypomniał sobie, że robił to dla studiów prawnych, które miał nadzieję, że już niedługo zakończy z najlepszymi wynikami.
— Więc mogę zostać waszym współlokatorem?
Przerywał im jak najgrzeczniej potrafił, gdy akurat Mickiewicz spróbował kopnąć Zygmunta w brzuch.
— Tak, tak, tak.
— Świetnie, więc idę po rzeczy.
I w taki oto sposób Juliusz Słowacki znalazł nowe mieszkanie.
Już nie był bezdomnym. Tylko dumnym współlokatorem najdziwniejszych mężczyzn, jakich prawdopodobnie kiedykolwiek ujrzała ta planeta.
Znów czas zaczął kręcić się nad przeszłością, a teraźniejszością. Łzami, a śmiechem.
Nie mogąc się zdecydować, które jest tu najbardziej potrzebne w tej historii.
CZYTASZ
Neurastenia
Hayran KurguNeurastenia - zaburzenie nerwicowe, objawiające się ciągłym uczuciem zmęczenia, symptom ten ukazuje się nawet w trakcie odpoczynku. Zygmunt Krasiński obgryzał paznokcie do krwi pisząc opowieści grozy po nocach, Adam Mickiewicz był nałogowym palacze...