XIII. Ślub Charlotte

54 5 3
                                    

– Posłuchajcie bowiem... – rzekła pani Byron. – Podczas mojego pobytu w Hiszpanii poznałam pewnego osobliwego księdza. Był on niezwykle lubiany przez parafian z powodu zadziwiająco trafnych rad, których udzielał i swej niezwykłej mądrości w rozwiązywaniu nawet najbardziej zaciekłych konfliktów. Wszystko co miał niemal rozdawał jako jałmużnę, dzielił się ostatnim kęsem chleba. Żył skromnie, a czas, którego nie poświęcał na modlitwę i pomoc bliźnim zużywał na swych studiach rozmaitych przedmiotów. Czytał on wiele. Był biegły w niemal każdym ziemskim języku, liczył w pamięci szybko niczym matematyk, a ponadto zgłębiał tajemnice biologii i fizyki. Zielniki jego pełne były okazów rozmaitych roślin, a znał się na substancjach leczniczych jak nikt inny. Wierni bardzo chcieli mu się odwdzięczać i oferowali mu najrozmaitsze swe cenności za te wspaniałe rady, których udzielał, on jednak nie chciał przyjmować zapłaty w pieniądzu, kamieniach czy przyprawach. Pytał za to takiego wiernego, czy ma on, jakie ptactwo. Jeżeli miał, ksiądz prosił go o jedno pióro z takiegoż ptaka. Niczego innego przyjmować nie chciał. Po wielu latach, bowiem ksiądz był bardzo stary, kiedym go poznała, uzbierał cały pokój wypchany ptasim pierzem. Zapytałam go więc, po cóż mu wszystkie te pióra.

– I co odpowiedział drogiej pani? – zagadnęła pani Milton.

– Odrzekł, iż zamierza wybudować maszynę latającą.

– Maszynę latającą?

– A i owszem.

– A to fantazja. Słyszał pan, panie Milton? Maszynę latającą!

Pan Milton wzruszył ramionami.

– A czemu nie? Skoro człowiek buduje okręty i stalową kolej...

– Owszem, owszem – pokiwała głową pani Milton. – Ale bądź miły zauważyć, że i bez okrętów i stalowej kolei, człowiek umie przemieszczać się i w wodzie i na lądzie; kolej i łódź są tylko przyspieszeniem. A latać ani rusz.

– Ależ, matko... – wtrącił Philip. – We Francji latano już przecież balonem na gorące powietrze, czyż nie?

– Nie latano, tylko dryfowano nad ziemią. To jakby siąść na desce pośród morza i stwierdzić, że się pływa. Chodzi o to żeby polecieć niczym ptak.

– Może doczekamy się jeszcze i takich wynalazków...

– E tam. Ludziom musiałyby chyba wyrosnąć skrzydła ptasie. Nie wierzę, że kiedykolwiek będzie można podróżować powietrzem. Balon to co innego. Można wlecieć trochę nad ziemię i pooglądać widoki, ale nikt przecież nie podróżuje balonem dla zaoszczędzenia czasu.

– Miła pani – zwrócił się do pani Byron pan Milton. – Niechże pani powie jak miewa się pańska bratanica. Liczymy, że przygotowania do ślubu idą dobrze?

– Jak najlepiej, dziękuję panu, panie Milton. – Wbiła uważne spojrzenie szarych oczu w swego rozmówcę i uśmiechnęła się tajemniczo. Jej jasna, pomarszczona lekko cera, wyraźnie odznaczała się pod czernią woalki. Audrey stwierdziła, że musiała być bardzo piękna za młodu. – Wszystko jest już zupełnie gotowe. Pianino nawet zostało przewiezione do domu pan Darnalla. Charlotte ogromnie już się niecierpliwi, ale trzy dni... Zostały jeszcze trzy dni...

– Pan Darnall mieszka sam?

– Ach, tak. Rodzice jego nie żyją już dawno, a wujostwo mieszka nad morzem. Ma dwie siostry, obie zamężne, oraz brata, który mieszka w Cambridge.

– A jak się pani podoba znowuż mieszkać w naszej okolicy? – zagadnęła pani Milton. – W końcu stąd pani pochodzi. Musiał to być dla pani dość sentymentalny powrót w rodzinne strony, czyż nie?

Bal w Brzozowym DworzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz