XV. Powrót Abrahama

47 5 18
                                    

– On nie był zupełnie zły ten stary Mears. To znaczy nie w młodości. Coś mu się potem z głową zrobiło – wzdychała pani Milton.

– Ach, usprawiedliwiałabyś go tylko – zirytował się jej małżonek. – Można gadać, jakże to on w wojsku się nacierpiał i jak go to pchnęło do alkoholizmu i jakiegoś... pokręcenia. Ale nic z tego nie odciąża go z winy za to jak postępował z własną rodziną. Jeśli każdy, kogo coś ciężkiego w życiu spotkało dostawałby pozwolenie na przemienienie się w okrutnika, to nie byłoby na tym świecie żadnej moralności. Wszyscyśmy chcieli mu pomóc i robiliśmy co mogliśmy, ale potem stoczył się tak dalece, że żaden człowiek nie mógłby mu już nic poradzić. Żal tylko dzieci. Panna Charlotte wyszła z tego całkiem dobrze. Jest taka nieco... rozchwiana, ale w gruncie rzeczy zupełnie przyzwoita i dobra dla ludzi. Ale syn jego... Któż wie zresztą gdzie on teraz jest i co robi? Jak ostatnio go widzieliśmy, kiedy był jeszcze podrostkiem, to wszyscy mu z drogi schodziliśmy, bo agresywniejszy był ten dzieciak od naszego starego kundla, cośmy mu żywot ukrócili. Kto wie co teraz z niego wyrosło.

– I żal tej biednej kobiety – dodała pani Milton, potakując głową. – Zawsze mówiła o nim tak dobrze i łasiła się do niego jak ten kot, ale przecież z nerwów umarła. Powiadam ci, z nerwów.

– A tak, z nerwów. Niezaprzeczalnie.

– A panna... pani Charlotte to jeszcze tak przejmuje się tą jego śmiercią. Zasłabła na balu, biedaczyna. Też ma takie słabe nerwy po matce.

– Dobrze, że ma takiego spokojnego małżonka. Zupełny z niego flegmatyk.

– O nie... – Pani Milton gwałtownie potrząsnęła głową. – Z takimi spokojnymi to zawsze najwięcej nerwów, powiadam panu, panie Milton. Znam się na ludziach na tyle, by wiedzieć, że tacy cisi to wcale nie są łatwiejsi do dogadania się, wręcz przeciwnie. Żebyś tylko nie miała zbyt cichego męża, Audrey. Ten Bristol jest zupełnie spokojny, wcale mi się on nie podoba.

Audrey puściła tę uwagę mimo uszu.

Nadeszła chwila zadumy, którą jednak szybko przerwała pani domu, spojrzawszy na swą młodszą córkę.

– Peggy, usiądź przy stole i napij się herbaty jak człowiek! – fuknęła. – Znowuż suknia ci się pogniotła. Musisz bardziej uważać, dziecko drogie. Nie możesz tak się pokazywać w twoim wieku. Jak się napijesz, musisz pójść i zmienić sukienkę, ta się nie nadaje.

– Ileż ja będę na nią czekać. Znowu – jęknęła Audrey.

– I tak zamierzałam ją zmienić – rzekła Peggy. – Ta się zupełnie nie nadaje na odwiedziny nawet po prasowaniu. Pani hrabina mówi, że najlepiej wyglądam w bieli z dodatkiem żółtego. Ale takiego żółtego jak piórka małych kurczątek. Jakże chciałabym mieć własne małe kurczątko! Ale właśnie tak się ubiorę, jak poleciła mi pani hrabina.

– Po prostu idź już i niech Sarah wciśnie na ciebie tę drugą sukienkę, byle szybko – pospieszyła ją Audrey.

Peggy od pewnego czasu stała się zupełnie uzależniona od opinii hrabiny Horwood, którą traktowała niemal jak wyrocznię. Jeżeli hrabina kogoś lub coś lubiła, Peggy musiała podobnie wyrazić swoje upodobanie, a jeżeli czegoś hrabina nie lubiła i Peggy zdawało się to odtrącające. Peggy jeździła do hrabiny z wizytą raz w tygodniu, a hrabina w tym czasie opowiadała jej różne rzeczy o wielkim świecie i uczyła ją pożądanych zachowań w towarzystwie. Pani Milton przyjęła to z zadziwiającą pokorą. Dobrze, że Peggy uczy się od hrabiny – rzekła. – Hrabina nauczy ją wszystkiego, czego takiemu dziewczęciu potrzeba, ot co. Hrabina polecała na przykład młodej wychowance czytanie rozmaitych książek. Peggy jednak nie mogła usiedzieć nad książką dłużej niż dziesięć minut, prosiła więc Philipa, który przeczytał chyba wszystkie książki z domostwa po dziesięć razy, aby streszczał jej ich zawartość.

Bal w Brzozowym DworzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz