XVI. Nowy adorator panny Monique

55 4 7
                                    

Pogrzeb jego ojca odbył się nazajutrz rano. Abraham zjawił się nań spóźniony, pozwolił siostrze cmoknąć go w policzek na powitanie, podał rękę jej wypucowanemu mężusiowi – nie pytała go nawet o zgodę na ten ślub, ale zaproszenie to już wysłała, licząc, że przybędzie jej braciszek kochany; głupia dziewucha, szkoda tylko, że taka niewinna, trudno jej przez to nienawidzić, doprawdy... Nie dopuściła go oczywiście do wygłaszania mów, wiedziała dobrze co by powiedział o ojcu. Sama też nie mówiła. Oczy jej się załzawiły nieco, ale nie płakała, trzymała tylko mężusia za tę wielką, nabrzmiałą dłoń i wzdychała żałośnie. Słów parę powiedział znajomy ojca z wojska, jakiś oficer bez jednej nogi. Rzekł, że Mears uratował mu życie, że zawsze pozostanie wdzięczny, że będzie się modlił... Szlag by go!

Pastor prowadził pogrzeb, coś się modlił, coś śpiewał, coś czytał melancholijnym głosem z nieco walijskim akcentem – Abraham ani trochę go nie słuchał. Rozejrzał się po przybyłych. Miltonowie – państwo, dwóch synów, dwie córki, szczęśliwa, przyzwoita rodzina... Pan Milton wyglądał na chorego – może i jego niedługo zakopią w ziemi... Starszy z synów Alfred był do bólu uprzejmy i poważny, straszliwie małomówny, zdawał się Abrahamowi zupełnie irytujący, niby inkarnacja angielskiego sztywniactwa. Młodszy... nie pamiętał imienia... był równie irytujący z zupełnie innych powodów. Był taki beztroski, nieociosany przez życie, ponury, a jednak próżny w swej ponurości... Nie zasługiwał na tę ponurość, dobrze mu było, powinien utyć i być bardziej jak jeden z wypucowanych, wyniańczonych, do reszty zniewieściałych salonowców. A tak... Miał hardość spojrzenia, która powinna zjawić się dopiero po przebyciu życiowych trudów i seriach duchowego złamania. A ten młokos rościł sobie prawa do takiej ponurości, a jednak wychowany był w miękkim saloniku. Córki mieli przeciętnej urody, zupełnie niewarte uwagi, chyba że dla jakiegoś bogatego jegomościa poszukującego ułożonej małżonki. Dalej... Pakenhamowie. Ojciec wiecznie zgorzkniały i pełen smętnej powagi, żona jego zdołała zdominować wszystkich w swoim otoczeniu poza nim samym, choć i tego nie raz próbowała. Nie miała ani krztyny pokory w swej zawistnej duszy. Była paskudna i Abraham zakochałby się w niej gdyby tylko była młodsza, gdyż teraz mięso wisiało na jej kościach, jak ubranie na wieszaku. George, wymarzony syneczek, udający znajomość świata i ludzi, bardzo denerwujący. Trzy panny przeciętnej urody. Wszystkie głupie, próżne i zazdrosne. Dokładnie takie jak salonowe panny być powinny. Znały własne miejsce i ścieliły je, jak umiały najlepiej. Bristolowie... Mary – smutna dziewczyna o spokojnym usposobieniu, równie niewinna jak Charlotte. Obecny pan Bristol nie został mu nigdy przedstawiony. Miał prostą sylwetkę i spojrzenie łagodne, ale nie tchórzliwe. Była w nim jakaś zupełnie chłopska prostota, jakby zabrano go z pola i odziano we frak... Yardley z żoną, Sherwoodowie, Renwickowie, klan Sainsburych, których zawsze pogardliwie określał hodowlą masową, dla wiadomych przyczyn... i inni... Wszystko wszy i darmozjady, najszkaradniejsze pędy tak zwanej dorodnej części społeczeństwa. Zgniłe pąki brytyjskiego krzewu, a jednocześnie jedni z najbardziej pasjonujących ludzi, jakich można było obserwować.



Zaczął wkrótce chadzać na towarzyskie zebrania w okolicy i mieście. Nie przejmował się ani trochę żałobą, ale ludzie nic złego na jego temat nie mówili, prawdopodobnie dlatego, iż bali się nieco jego upiornego spojrzenia i chytrego uśmiechu.

On z kolei nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Robił co chciał i nikt nie mógł mu w tym przeszkodzić.

A jedna tylko osoba w całym społeczeństwie durhamskim zdołała przykuć jego uwagę.

Panna Monique była idealna. Młoda, piękna i próżna, zważająca tylko na piękne przedmioty, którymi mogła się otaczać, na komplementy, które mogła otrzymywać. Nie była jak jedna z tego najgorszego sortu bogatych pań, które wzdychają nad uciemiężeniem ubogich, z obrzydzeniem wciskają monety w dłoń bezdomnych i rezygnują z kupna nowej sukni, aby ukazać otoczeniu swe miłosierdzie. Monique była inna. Ona nie dawała, ona tylko brała, a brała tyle ile tylko mogła zmieścić w garściach. Była młoda, piękna i bogata, a przede wszystkim do bólu tego świadoma. Chciała być komplementowana i zabawiana, chciała być obdarowywana i podziwiana, chciała być jedynym kwiatem, na który wszyscy zwracają swe oczy. Nie wstydziła się ani trochę trwonienia fortuny ojca na nowe suknie, biżuterię, pantofelki. Jeździła białą karetą i wiecznie otoczona była usługującymi jej sługami. Żyła wytworniej niż wielu od niej bogatszych i nie miała w sobie ani krztyny wstydu czy pokory. Abraham pokochał ją od pierwszego wejrzenia, naprawdę. Była perłą. Zimną, zepsutą perłą, jakże słodko lśniącą, jakże kuszącą. To stworzenie nieokiełznane, ta bezwstydna lwica. Och, cóż to był za widok. Podszedł do niej pewnego razu, jak spragniony do cudownego źródła i czerpał z jej obecności. Coś ożyło jakby w nim, a umysł jego zalały myśli. Weźmie ją dla siebie, weźmie, choćby i świat cały stanął mu na przeszkodzie, bowiem i on nie miał wstydu, i on nie miał skrupułów. A zapragnął, jak nigdy jeszcze niczego nie pragnął i przysiągł sobie w duchu, że nic go nie powstrzyma.

Od tamtego czasu, podążał za nią krok w krok na wszystkich spotkaniach towarzyskich, stał przy niej i lustrował ją wzrokiem, w którym pogarda mieszała się z zachwytem.

Panna Francuzka nie miała jednak anielskiej cierpliwości i wkrótce milczące towarzystwo mężczyzny o upiornej twarzy zaczęło ją męczyć.

– Musi mieć pan o sobie wysoką opinię, jeśli ugania się pan tak za mną jak ten paw. A brzydki jest pan i bez grosza. Poniżej moich standardów.

Mears roześmiał się tylko i chwycił jej dłoń. Był wyższy od niej o dwie głowy i chudy jak szczapa.

– Puszczaj pan – syknęła, kiedy serce zmroziło jej się jakby od tego straszliwego śmiechu.

– I co, za kogo panienka wyjdzie? Za księcia? Szczerze wątpię. Niech się pani rozejrzy po przyzwoitych dżentelmenach w tym pomieszczeniu. Jest pani niespotykanie piękna, ale kto zechce opłacać wszystkie pani zachcianki, co? Kto zechce znieść pani humory, pani próżność i obrażalstwo? Sądzi pani, że jest pani taką dobrą partią? Niech pani wyjdzie za mnie. Wszystko co mam sprzedam, żeby miała pani swoje suknie. Będę jadł o połowę mniej, żeby mogła pani roztrwaniać pieniądze na świecidełka. Mam niewielkie mieszkanie w Londynie. Ale dużo znajomości. Wepchnę panią na dwór królewski. No, co pani?

– Gada pan. A co by pan z tego miał, co? – prychnęła Monique, na chwilę przestając dyskretnie wyszarpywać się z uścisku nieznajomego. Miała ochotę uderzyć go w twarz, ale straszliwie ją intrygował.

– Chcę mieć panią w moim domu na stałe. Nic więcej. Patrzeć na panią i słuchać pani samochwalstwa. Tylko tego pragnę. Co pani na to, co?

Monique obruszyła się.

– Zgłupiał pan? Propozycja małżeństwa przy pierwszej rozmowie?

Abraham Mears wyszczerzył zęby.

– Cieszę się, że pani nie odmówiła – rzekł i pocałował ją w dłoń, odchodząc, nim dziewczyna zdążyła otworzyć usta.



Tymczasem w zagajniku niedaleko posiadłości Pakenhamów rozgrywało się zupełnie inne spotkanie:

– Philipie, to już postanowione, że ojciec mój wyda mnie za niego. Uczyń coś błagam cię. – Rosanna Pakenham łamała ręce i oddychała ciężko z nerwów.

– Dlaczego rozpaczasz? Skoro on postanowił wyjść za ciebie, wbrew mojej prośbie, aby tego nie robił, jest zupełnie postanowione, że jeszcze dzisiaj moi sekundanci zjawią się u niego. To było zresztą do przewidzenia.

– A może to jakaś pomyłka... Może ojciec mój go przymusił.

– O nie, miła pani. Nie znasz Normana Sainsbury'ego. To jego duma jest powodem tego uporu. Ale nie martw się, rozwiążę tę sytuację niebawem. Wcale nie musi skończyć się to tragicznie.

– Ale może się skończyć tragicznie. Zabij go, jeśli musisz, Philipie, tylko ocal swoje życie, błagam. Umrę bez ciebie.

– E tam, wszystkie tak gadają. A wdów jest jakoś znacznie więcej niż wdowców, nieprawdaż?

– Ja bym naprawdę umarła. Błagam cię...

– Zrobię, co w mojej mocy, Rosanno. Spróbuję zrobić tak, byśmy oboje wyszli z tego żywi. Sainsbury jest próżny, ale nie będzie chciał pojedynkować się ze mną na śmierć i życie, tego jestem pewien. Możemy zrobić to najbezpieczniej: do pierwszej krwi. Wtedy nawet najmniejsze draśnięcie kończyłoby pojedynek.

– Mówisz o jego próżności, ale sam musisz być szalenie próżny, skoro uważasz, że trzymasz w rękach wszystkie okoliczności, jak jakieś bóstwo. Od pojedynku do pierwszej krwi też można zginąć... Ale masz rację, nie będę się lękać. Daję ci przyzwolenie na zranienie Sainsbury'ego jak mocno to tylko będzie potrzebne... moje serce nie potrzebuje kierować się tym pojedynkiem jak drogowskazem, bowiem ja już wybrałam. Nie będę też udawać, że mimo tego co mówię, nie wierzę w to, iż wszystko skończy się dobrze. Inaczej przecież nie dałabym ci się pojedynkować, tylko namawiałabym cię do sekretnej ucieczki. Proszę cię w takim razie tylko o jedno: niech moja rodzina o niczym się nie dowie. Gdyż gdyby dowiedzieli się, przekreśliłoby to nasze wszystkie plany raz na zawsze i rzeczywiście moglibyśmy ratować się wtedy tylko sekretną ucieczką.

– Jak sobie życzysz, Rosanno. Mam doświadczenie w utrzymywaniu sekretów. 

Bal w Brzozowym DworzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz