XI. Pani Byron nawiedza Bristolów

57 9 2
                                    

Następnego dnia Audrey wyszła z domu przed obiadem i skierowała się w stronę domu sąsiadów. Pogoda była nienajlepsza, niebo było szare, dął silny i wiatr i zbierało się na deszcz. Audrey szła żwawym krokiem, licząc, że uda jej się zjawić w domu Bristolów nim lunie. Szła na skróty, przez łąkę i lasek, potem wzdłuż pola z owsem. W pół godziny znalazła się na drodze prowadzącej do domu sąsiadów.

Zagrzmiało. Jeszcze bardziej przyspieszyła kroku, a gdy czuła, że spadają na nią pierwsze krople deszczu, niemal pobiegła. W końcu stanęła u drzwi i zapukała. Otworzyła jej służąca, panna Flora. Audrey przeszła pewnie przez próg, skinąwszy jej głową.

– Do panny Mary, jak rozumiem?

– Tak, tak – wysapała Audrey. Czuła, że policzki zaczerwieniły jej się od szybkiego marszu i wiatru. Rozprostowała dłońmi materiał sukni.

– Panienki nie ma w domu.

– Ojej – zasępiła się Audrey i spojrzała za okno. – Trudno, powiedz jej zatem, Floro, że byłam i wrócę jutro.

– Powiem, proszę panienki, ale panienka niech nie idzie w taki deszcz, panienka się przeziębi. Powiem panu, że panienka przyszła.

– Och, nie trzeba, Floro. Usiądę gdzieś zboczku i poczekam. – Audrey nie wiedziała jak wybrnąć z tej sytuacji. Chętnie porozmawiałaby nieco z sąsiadem, ale nie mogli pozostać przecież sami, a z pewnością zechciałaby towarzyszyć im w związku z tym pani Bristol, za którą Audrey zupełnie nie przepadała.

– Myślę jednak, że mój pan będzie niezadowolony jeśli mu nie powiem. Proszę poczekać.

Panna Flora zniknęła za drzwiami od pokoju dziennego. Po chwili w tych samych drzwiach ukazał się pan Bristol.

– Panno Milton. – Skłonił jej się, a ona odpowiedziała lekkim dygnięciem. – Nie ma niestety Mary. Pojechała z matka do miasta w pilnej sprawie. Mówiła mi, że może pani się zjawić. Oczywiście, musi pani zostać, przecież nie dam pani wracać w taki deszcz, choć jeśli bardzo pani zależy, użyczę pani karety, naturalnie. Jednak rad byłbym bardzo gdyby pani została, a to ponieważ przyjechała właśnie z wizytą niejaka pani Byron, ciotka panny Mears. Chciała widzieć się z moją matka, gdyż znają się, proszę pani, z lat młodzieńczych, ale matki mojej nie ma w domu, jako że jest w mieście z Mary. Sądziłem, że pani Byron przełoży wobec tego wizytę, tylko z grzeczności zaproponowałem jej, by pozostała na obiad, ale przyjęła ona zaproszenie bardzo skwapliwie. Jakkolwiek prawdą jest, że chętnie poznaje nowych ludzi, gdyż poszerza to, proszę pani, horyzonty, widzę już, że trudno będzie mi ową damę zabawić. Byłbym pani dozgonnie wdzięczny, gdyby zechciała pani mi dopomóc w tak trudnym położeniu – rzekł z nutą humoru w głosie.

– Och, nie śmiałabym panu odmówić, skoro tak mnie pan ładnie uprasza. Znam zresztą panią Byron, gdyż zaledwie wczoraj byłam z wizytą u panny Mears. Z wielką chęcią pana poratuję.

– Jest mi pani wybawieniem, proszę tędy.

Gdy weszła, właśnie podawano obiad. Audrey powitała się z panią Byron, która podobnie jak wczoraj ubrana była w czerń, a twarz chowała pod tego samego koloru woalką.

– Spodziewałam się, że niedługo się z panią spotkam, panno Milton – rzekła.

– Ma pani zatem wyborną intuicję.

– Och, tak. Wielokrotnie ocaliła mi ona życie... i majątek.

– Pani życie zdaje się być pełne pasjonujących historii, pani Byron.

Wdowa błysnęła oczyma spod woalki.

– Nie przeczę – rzekła. – Znam też wiele cudzych sekretów. Nikt nie był zbytnio skory do zwierzeń wobec mnie, proszę pani, ale jestem spostrzegawcza i zawsze znajduję się we właściwym miejscu o właściwym czasie.

Bal w Brzozowym DworzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz