Kolejny rozdział powstały przy cudownej współpracy z vamantra ! Zapraszam, enjoy! :D
---
Przyjemne ciepło dudniło w jego klatce piersiowej, gdy leniwie otworzył oczy. Pomimo gorąca panującego w mieście, pokój, w którym spał Erwin, był dobrze schłodzony. Leżał więc pod pierzyną, a ciepło bijące od ciała obok nie przeszkadzało mu w żadnym stopniu. Skrzywił się, gdy zauważył, że miał na sobie jedynie za dużą koszulkę, rzuconą wczorajszej nocy w jego stronę. Mężczyzna obok poruszył się lekko i zwrócił na siebie uwagę Knucklesa. Złotooki zachichotał, widząc śpiącego Gregory'ego. Zastanawiał się, co mógłby zrobić, aż w końcu podniósł się do pozycji siedzącej i bez skrupułów rzucił się na szatyna, opatulając go swoimi ramionami. Jęk bólu rozbawił Erwina, który postanowił jeszcze trochę utrudnić mu życie.
- Dzieeeń dooobry! - Wykrzyczał mu wprost do ucha i wtulił się w jego ciało.
Odpowiedział mu przeciągły, żałosny i opływający bólem jęk. Nic nie brzmiało dla jego uszu tak pięknie, jak kolejny grzesznik cierpiący za swoje przewinienia. Gardził alkoholem i nie lubił pijanych ludzi, a kac wydawał mu się odpowiednią zapłatą za picie. Nie zamierzał specjalnie ułatwiać teraz szatynowi życia, w końcu był dorosły i świadomy faktu, że tak się skończy wczorajsza zabawa.
- Kurwa mać, Knuckles... Zejdź ze mnie, nie ważysz trzydziestu kilo.
Młodszy zaśmiał się, a na jego ustach pojawił się złośliwy uśmiech. Zszedł na chwilę z ciała drugiego mężczyzny, by po chwili zabrać mu kołdrę i zbliżyć się do cierpiącego szatyna. Podniósł jego dłoń i położył ją sobie na talii. Odetchnął zadowolony.
- Actually, ważę sześćdziesiąt.
- Actually sześćdziesiąt? Insane, wyglądasz na fucking pięćdziesiąt, imo. By the way, dopowiem, że powinieneś jeść more. - Przedrzeźniał go, celowo złośliwie, gdy przesuwał dłoń z talii mężczyzny na przestrzeń pomiędzy jego łopatkami.
- Niesamowita komedia, mistrz żartów, najlepszy klaun w mieście, Gregory Montanha. - Prychnął w odpowiedzi i przewrócił oczami, gdy położył jedną dłoń na klatce piersiowej szatyna.
- Warlord gamingu, zdobywca poczwórnej korony, aimstar, SEU driver...
- SEU? Jak te policyjne szybkie autka? - Podniósł jedną brew i spojrzał pytająco na Gregory'ego.
- No. Jak oni wypierdalam się na każdym zakręcie. - Mężczyzna roześmiał się, wtulając twarz w ciepłą poduszkę. Jego głos był przez to stłumiony. - A właśnie. Obiecałeś mi przejażdżkę Ferrarką, pamiętasz? Nadal jestem trochę blacharą.
- Chcesz pojeździć moim dzieckiem? - Powstrzymywał śmiech, jakby mówienie o tym było okropnie zabawne. - I jak zgaduję, chciałbyś, abym dał ci klucze, byś pojeździł nią sobie po mieście i abym miał pretekst do zaproszenia cię do mojego mieszkania?
- Tak, tak, po drodze będę nią uciekał z napadu na Maze Bank. - Wywrócił oczami.
- Taki z ciebie bandyta? - Pochylił się nad nim i wyszeptał mu do ucha: - Jestem pewny, że nie masz takich wklęsłych jaj, by uciekać moim samochodem.
- Nie mam też takich ambicji, żeby starać się zrobić napad na coś więcej niż kasetkę. Za dużo biegania i szukania ludzi, którzy znaliby ludzi, którzy mieliby rzeczy, a jeszcze weź szukaj innych rzeczy, za które mógłbyś wymienić się na tamte rzeczy! Już wolę w Netherze kopać debrisa.
Zdziwiony tym podsumowaniem Erwin odsunął się, choć z uśmiechem na ustach, by wstać z łóżka. Długa koszula sięgała mu do połowy ud, ale nie miał zamiaru się tym teraz przejmować. Gregory dalej leżał z twarzą w poduszce i złotooki mógł przez moment pomyśleć, że chciałby się tak budzić częściej. Potrząsnął głową, by wypędzić tę myśl. To nie był czas na takie rozczulanie się. Musiał uratować mężczyznę z kacem i podarować mu życiodajną szklankę wody. Ta z kranu musiała wystarczyć.
CZYTASZ
Fée Verte || Morwin
FanfictionW świecie, który jest grą jeden na wszystkich, ciężko jest dotrzeć do mety i zdobyć swoją nagrodę. Rozgrywka ta nie zawsze okazuje się być czystą zabawą. Jak przetrwać, gdy przycisk „exit" nie istnieje? Można zdobyć sojusznika, ale tylko Panie przęd...